Z pożółkłych kart przeszłości (1)

W dawnych czasach, kiedy adwentyzm w Polsce się rozwijał, nie dbano o zapisy historyczne, gdyż historia adwentyzmu dopiero się tworzyła. Pionierzy przybywali do Polski w wieku XIX, z dwóch przeciwnych stron świata, jedni z Krymu drudzy z Niemiec.

(opublikowano wcześniej na innej witrynie)

Polskiemu misjonarzowi Michałowi Belinie-Czechowskiemu, który wyruszył z Ameryki do Europy, z poselstwem adwentowym, nie dane było dotrzeć do Polski. Siał ideę drugiego adwentu na zachodzie i południu Europy. Zmarł w Wiedniu, tęskniąc za Ojczyzną – Polską, a pragnienie by zanieść tam poselstwo o powtórnym przyjściu Chrystusa Pana – nie spełniło się. Uczynili to inni…

Można znaleźć garść informacji o naszych pionierach w zbiorach starych roczników “Sługa Zboru”, które znajdują się już w nielicznych rękach. Napisano na ten temat rozdziały w kilku książkach, prace magisterskie lub doktorskie na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie itd. – szkoda, że do tej pory nikt nie napisał książki, wyłącznie na temat historii powstania i rozwoju adwentyzmu na ziemiach polskich!

Wiem, że kilka osób ma zgromadzone spore ilości zdjęć historycznych, dokumentów i materiałów z tamtych czasów. Polscy adwentyści w Australii wydali w roku 1993 książkę “Polski adwentyzm w Australii”, w której utrwalili swoją historię w formie opowiadań. Nie jest to praca naukowa, ale zgromadzono tam sporą ilość informacji na temat powstania polskich kościołów adwentystycznych w Australii, o ich pracy i życiu. Dr Tadeusz Niewiadomski “zarażony bakcylem” zbierania materiałów-informacji do książki “Polski adwentyzm w Australii”, utrwalał rozmowy na taśmie z adwentystami Polakami i spisywał ich treść. Materiał ten spoczywał w prywatnym archiwum, a teraz powstała myśl żeby z okazji XXX-lecia “Wiadomości Polonii Adwentystycznej w Australii”, rozpocząć druk cyklu wspomnień (już niektórzy rozmówcy opuścili szeregi żyjących).

Nie są to materiały naukowo opracowane, ale w opowiadaniach chcemy przybliżyć dziś żyjącym współwyznawcom sylwetki “sług Bożych”, którzy wierzyli tak jak my i nosili w swych sercach pragnienie głoszenia Potrójnego Poselstwa – “wszystkim narodom” – a szczególnie Polacy, Polakom! Czytelnik w opowiadaniach tych , oczyma wyobraźni, jak w kalejdoskopie będzie mógł “obejrzeć”: ludzi, grupy, zbory, kościół; dowiedzieć się jakie trudy, wraz z całym narodem, musieli często ponosić nasi współwyznawcy żyjący – dawno temu!

Wspominając, nie chcemy rozdrapywać zagojone czasem rany, ani wzbudzać dawne uprzedzenia. Młodym ludziom, którzy nie przeżyli wojny i jej okrucieństw, nigdy nie mieli żadnych utrudnień z powodu swoich przekonań religijnych – chcemy pokazać dlaczego jesteśmy dumni z posiadania polskich kościołów adwentystycznych (w przybranej i tak tolerancyjnej Ojczyźnie! – Australii), w których możemy chwalić Boga w swoim ojczystym polskim języku.

Dotkniemy początków ubiegłego stulecia – będą to historie życiem pisane…

– Bogusław Kot

ŚWINIUCHY – słyszały uszy moje…

Opowiada JAKUB PIŃKOWSKI – urodzony 25 maja 1923 roku w Świniuchach – na Polesiu. Jego rodzice byli adwentystami z grupy br. A. Wasyniuka. W 1941 r.

Jakuba i pięcioro innych adwentystów najeźdźcy wywieźli do przymusowej pracy w Niemczech i osadzili w lagrze w miejscowości Sentenberg. Wszyscy byli zatrudnieni w kopalni węgla. Po zakończeniu wojny, Jakub pozostał w Polsce i zamieszkał w Sopocie. Po zawarciu związku małżeńskiego z Kazimierą Michalską, zamieszkał w Elblągu, a w maju 1964 r. wraz z rodziną wyemigrował do Australii. Obecnie mieszka w Melbourne i jest członkiem polskiego kościoła ADS w Dandenong.

W 1918 roku zakończyła się I Wojna Światowa. Po stuletniej niewoli – odrodziła się Polska. Na terenach wschodnich (Wołyń, Polesie) zaczął budzić się do życia ruch adwentowy. Nie było jeszcze mowy o duchowieństwie, literaturze; członkowie żyli w rozproszeniu. Ci wyznawcy, którzy nie zostali dostrzeżeni przez władze rosyjskiego caratu, przetrwali zawieruchę wojenną i czekali na lepsze czasy. Po kilku latach, takie nastały – na Wołyniu, zaczęli pojawiać się duchowni. W okolicach Pińska działał miejscowy misjonarz – MICHAŁ DOŁGUN.

Z Rosji za jakiś czas przybyli dwaj ordynowani kaznodziejowie – A. Schilberg i K. Bartel. Trzecim przybyszem z Rosji był kaznodzieja A. Niewiadomski . Wszyscy oni działali na Kresach Wschodnich. A oto ciekawa opowieść o dużej wsi ŚWINIUCHY, zamieszkiwało tam kilkaset osób. Była to ludność ukraińska, osiadło tu dużo osadników polskich wojskowych, były tam też kolonie niemieckie, czeskie, a także było sporo Rosjan.

W ŚWINIUCHACH były dwa kościoły oficjalne: rzymsko-katolicki i prawosławny. Pierwszym, kto zdobył Biblię, czytał ją i zainteresował nią grono sąsiadów, był p. A. Wasyniuk. Naukami Pisma Świętego zainteresowało się grono przyjaciół w liczbie ok. 30 osób. Nie mieli wykładowcy ani duchownego, który by im pomógł w rozwiązywaniu problemów teologicznych. Czytając Biblię zauważyli, że nauki jej mijają się z naukami kościołów rzymsko-katolickiego i prawosławnego.

Zorganizowali się więc w grupę i starszym grupy obrano p. Jana Wasyniuka. Był to energiczny osobnik, znający już dużo z Pisma Świętego. Społeczność przyjęła nauki pierwotnych chrześcijan, nauki apostolskie – świętowali sobotę, uznawali Dekalog, uznawali Jezusa jako Zbawiciela, ale ich spokój zakłócało przygnębienie. Pismo głosi, kto uwierzy i ochrzci się – ten zbawionym będzie, a tu nie ma kogoś, kto mógłby ich ochrzcić.

W innych kościołach byli duchowni, p. Wasyniuk nie czuł się powołanym do udzielenia chrztu – nie pozostało nic innego jak modlić się do Boga, o rozwiązanie problemu. W Łucku mieszkał kaznodzieja K. Bartel i często, po przybyciu z Rosji, wyjeżdżał “w teren” w poszukiwaniu adwentystów. Któregoś dnia wyjechał pociągiem na wschód – nie wiedząc dokąd jedzie!

Po paru godzinach jazdy, wysiadł na jednej ze stacji i dalszą podróż odbywał pieszo. Po południu zatrzymał się w nieznanej wsi i prosił sołtysa o wyznaczenie kwatery na nocleg. Uczynny sołtys, zaprowadził kazn. Bratla do dużego domu i powiedział: “tu pan będzie bezpieczny”. Sołtys wiedział, że w tym domu odbywają się nabożeństwa. Kiedy sołtys przyprowadził kaznodzieję Bartla, akurat koło stołu siedziało kilkanaście osób, trochę przerażonych przybyciem nieznajomego osobnika. Chwilę trwała cisza, którą przerwał kaznodzieja słowami: “widzę, że czytacie jakąś księgę i macie problemy”.

Jeden ze śmielszych odpowiedział: “tak, mamy kłopot”. Czytamy Biblię i nie możemy wiele spraw zrozumieć lub wykonać. Np. w Biblii napisano, że “kto uwierzy i ochrzci się, ten zbawiony będzie”. My wierzymy, ale nie jesteśmy ochrzczeni – to jest nasz problem. Wywiązała się ożywiona rozmowa, w której kaznodzieja dowiadywał się w co wierzą jego rozmówcy. Okazało się, że zebrani świętują sobotę, uznają biblijny Dekalog, przyjmują nauki apostolskie, uznają Jezusa jako Zbawiciela. Wtedy kaznodzieja Bartel pokazał swoją legitymację duchownego, wydaną przez zorganizowaną społeczność adwentystyczną i powiedział. Z tego co słyszę wierzycie Biblii, tak jak wierzą Adwentyści Dnia Siódmego, a ja jestem ordynowanym duchownym tego wyznania i mam prawo was ochrzcić.

Wtedy zapanowała ogólna radość, uśmiechy, braterskie witanie się. Jeden z obecnych uciszył ogólną radość i oświadczył: “Myśmy modlili się, aby Bóg zesłał nam kogoś dla rozwiązania naszego problemu i dzisiaj to się stało. Jesteśmy Bogu bardzo wdzięczni, że wysłuchał modlitwę. Bracie Bartel – bądź naszym przywódcą – bardzo prosimy!

Tym witającym, był A. Wasyniuk, który pierwszy zdobył Biblię, czytał ją i zainteresował nią grono swoich sąsiadów. Wkrótce odbyła się seria lekcji biblijnych. a z nastaniem wiosny odbył się chrzest w pobliskim stawie. Ta sytuacja obudziła bezczynność miejscowego popa prawosławnego. Pop widząc, że od cerkwi odstępowali jego parafianie szukał ratunku w gminie i w policji, aż dotarł do władz powiatowych w Horochowie. W urzędzie powiatowym oświadczono, że jeżeli coś złego się dzieje, niech pop szuka ratunku na policji. Komendant policji w Horochowie przekonywał popa, że nic złego się nie dzieje policja więc nie ma prawa wtrącania się do spraw religijnych cerkwi lub zmuszania obywateli do powrotu do cerkwi. Najlepszą sprawą będzie przekonanie byłych parafian, drogą pokojowej dyskusji między popem i p. Wasyniukiem (już starszym zboru w Świniuchach).

Pop podchwycił taki projekt, ale nalegał aby komendant wyznaczył ochronę policyjną na czas proponowanej dyskusji. Wkrótce odbyła się publiczna dyskusja, w której brał udział p. Wasyniuk i miejscowy pop. Obstawę stanowili dwaj uzbrojeni policjanci z miejscowego posterunku.

Wokół domu zgromadziło się dużo sąsiadów, ciekawych rezultatu dyskusji. Oni szukali sensacji, ale i ciekawość była wielka “kto kogo!”. Postanowiono, że p. Wasyniuk przemówi pierwszy i ma na to 15 minut, nikt nie śmie mu przerywać lub zakłócać spokój – bo oto u drzwi stoi 2 uzbrojonych policjantów. P. Wasyniuk mówił wolno i głośno, aby stojący wokół domu mogli usłyszeć i zrozumieć. On z Biblii czytał teksty, objaśniał, a ludzie przytakiwali.

Przyszła kolej na popa. On od razu zaatakował p. Wasyniuka i zebranych słowami: wy przyszliście tu jak do chlewa, gdzie nie ma ołtarza, obrazów świętych. Przecież cerkiew jest najlepszym miejscem na nabożeństwa. Po upływie 5 minut, pop zaczął obracać Pismo święte w rękach, przerzucał kartki, ale niczego nie znalazł, niczego nie powiedział i w ciszy siedział kilka minut.

Wtedy jeden z uzbrojonych policjantów wychylił się przez otwarte okno i ogłosił zebranym sąsiadom, że p. Wasyniuk dyskusję wygrał, a pop tymczasem ze spuszczoną głową się wymknął. Wieść o tym wydarzeniu popłynęła na całą okolicę. Dom p. Wasyniuka był już dawno za ciasny na nabożeństwa. Wobec tego oddał on kawał ziemi pod budowę domu modlitwy. Wspólnymi siłami zbudowano duże pomieszczenie nadające się do nabożeństwa. Zorganizowano chór i orkiestrę pod batutą wojskowego kapelmistrza. Zbór się rozrastał i już w roku 1930 powstały sąsiednie zbory w Zachorowie, Horochowie, Koniuchach, Łokaczach, Winnicy, Pożarkach.

Do Świniuch przyjeżdżali kaznodziejowie – K. Bartel, Wiesiołow, Ludke, A. Niewiadomski. A. Kruk, J. Borody, M. Dołgun, Makijewicz, J. Zieliński.

Po wybuchu II Wojny Światowej wielu członków zostało wywiezionych do Niemiec na roboty przymusowe, inni byli wzięci do wojska. Były także aresztowania i wielu ludzi zginęło. Po wojnie władze bolszewickie dokonały dalszego spustoszenia. Dom modlitwy oddano na potrzeby komsomołu. Z upływem lat, dom uległ całkowitej dewastacji, bez remontów – resztę dokonał czas i klimat.

Obecnie zbór liczy ok. 100 członków. Jest chór i orkiestra. Założono fundamenty pod nowy dom modlitwy, ale roboty nie postępują – bo brak funduszy. Nadeszła ostatnio wiadomość ze Stanów Zjednoczonych, że Lońka, córka nieżyjącego już p. Wasyniuka, przekazała $10.900 (US) na fundusz budowy domu modlitwy. Musi to być duży dom modlitwy – bo zainteresowanie Ewangelią ogromnie wzrosło.

Opr. dr Tadeusz Niewiadomski

MANIEWICZE – ludzie opowiadają…

Ludzie starsi chętnie opowiadają sobie historie zapamiętane w dniach młodości, przekazane przez innych – historie swoich przeżyć. Trudno jest je spisać – pamięć zawodzi, mylą się nazwiska i daty, a nie ma jak sprawdzić, nie ma o to kogo zapytać. Nie będzie to saga rodziny Michalskich (choć w pewnym zakresie, na pewno tak!). Ale na tle tej rodziny ukażę ciężki los ludzki, los Polaków adwentystów, którzy dzielili losy ciężkiej wojny z całym narodem, ich doświadczenia, przeżycia, radości i smutki, ale wszystko to było opromienione radosną nowiną, wiarą w rychłe przyjście naszego Zbawiciela.

Opowiadają siostry – Stefania i Kazimiera:

Ojciec nasz Andrzej poznał Prawdę tuż przed I Wojną Światową w Lublinie przez jednego wierzącego baptystę, który dał adres do niemieckiej rodziny adwentystów. Odczyty prowadziła wtedy kolporterka Ewa Budewicz, która pochodziła z Rygi na Łotwie, ale była narodowości polskiej – uczyła języka angielskiego. Ojciec zaczął uczęszczać w każdą sobotę na nabożeństwa i mnie ze sobą zabierał – mówi Stefa. Wybuchła I Wojna Światowa i ojciec został powołany do wojska. Po wojnie odnalazł swoją rodzinę w Nowogradzie Wołyńskim.

Ojciec wykazywał cały czas zainteresowanie adwentyzmem, mama początkowo była przeciwna, ale później przekonała się i po odbyciu cyklu lekcji bilijnych – razem przyjęli chrzest. Chrztu udzielił kazn. Roenfeld – był to rok 1920.

W roku 1922 ojciec w poszukiwaniu pracy zabrał rodzinę do Lublina. Tam pozyskał do Prawdy swoją ciotkę Józefę Ziółek. Ciężko tam było. Mieszkanie było bardzo drogie i wilgotne, a z pracą też było różnie. Ojciec dowiedział się, że jest praca na Kresach i tak wyjechaliśmy do Karasina, 18 km. od Maniewicz. Ojciec znalazł tam pracę w tartaku, początkowo było dobrze. Za jakiś czas właściciel tartaku zbankrutował. Przenieśliśmy się do Maniewicz. Ja pracowałam jako kolporterka – dzięki tej pracy znaleźli się zainteresowani w Kowlu, gdzie później powstał zbór. A w Maniewiczach ewangelizował mój ojciec.

Wśród sosnowych lasów zbudował w osadzie Maniewicze swój dom, tutaj rodzą się: Leokadia, Kazimiera, Alina, Jerzy i Tadeusz. Wszyscy głosili – nawet dzieci. Pozyskano dużo ludzi. Stefania chodziła na naukę szycia do S. Sawczuk. Ojciec przez córkę podawał wciąż literaturę. W tym czasie Sawczukową odwiedzali Pięćdziesiątnicy.

S. Sawczukowa długi czas nie wykazywała zainteresowania Prawdą, ale zachorowało jej dziecko i zmarło. W dwa tygodnie później zmarło jej drugie dziecko. Zaczęła rozmyślać nad tym wydarzeniem i w nocy śniło jej się, że jakiś głos przemawiał: “idź do Michalskiego, jest to rodzina Boża i oni ci powiedzą co masz robić”. To jest to, prawdziwa droga, a nie u Pięćdziesiątników. W niedługim czasie przyjęła chrzest.

Oprócz Sawczuków pozyskano rodziny Przychodzkich, Moritz, Schultz, Kaniewska, Kurczuk, Waremczuk i innych. Przed II Wojną Światową zbór liczył 38 osób – nie licząc przyjaciół i dzieci. Z kaznodziejów dojeżdżali do nas: Krygier. Zieliński, Piątek, Niewiadomski i Kruk.

Początkowo nabożeństwa odbywały się w domu br. Michalskich, potem siostra Sawczuk wynajęła duży pokój. Mieszkali też u niej kazn. Makarczuk a później Mokijewicz. Kiedy życie zaczęło układać się pomyślnie, wybuchła II Wojna Światowa.

8 września 1939 r. umiera mama – Janina. Ojciec zostaje z czwórką dzieci i ciotką Ziółek. W zborze Maniewicze istniał chór śpiewający po polsku, ukraińsku i niemiecku. Na zjazdy konferencyjne chodziliśmy 50 km. na piechotę – do Pożarek. Wychodziliśmy w czwartek po południu, w połowie drogi gdzieś przenocowaliśmy i drugiego dnia szliśmy dalej. Stefania wciąż kolportowała, jeździła do Dubna, gdzie zatrzymywała się u kaznodziejów Piątka lub Niewiadomskiego.

W 1940 roku, z części Polski zajętej przez Rosjan, zimową porą bracia J. Lipski i Duzdal przeprowadzili przez zieloną granicę na zachód, 3 siostry Michalskie: Zosię, Helenkę i Lodzię – do Brześcia. Resztę rodziny Rosjanie wywieźli na Syberię. Wieźli ich przez cały miesiąc w towarowych wagonach – w syberyjską tajgę Teguldet – Apkaszewo, gdzie spędzili 2 lata.

Panowały tam mrozy 39 st. C poniżej zera. Stefa pracowała jako pomocnica murarzy. Ciężko było, wreszcie się rozchorowała, ale dzięki Bogu przeżyła. Jednego dnia powiedziano im, że na własny koszt mogą wyjechać w cieplejsze strony. Sprzedali wszystko co mieli żeby opłacić podróż do Ałma-Aty koło Taszkientu. Na drugi dzień po przybyciu na miejsce, powiedziano im, że tutaj jest pas pograniczny i nie mogą tam być. Wzięli ich i wywieźli do Pietropawłowskiego powiatu i dali pracę w kołchozie. Stefa pracowała długi czas i kiedy przyszła jesień – nie otrzymała swej zapłaty. Powiedziano, że zborze trzeba wysłać na front.

W sumie na Syberii byli 6 lat o głodzie, w trudzie i mrozie, ale we wszystkim jak usłyszałem – “doświadczyliśmy, że Bóg był z nami, leczył z chorób i wybawiał od złego”.

S. Kazia opowiedziała historię ze swego dzieciństwa. Pewnego dnia zabrali ją do pracy w kołchozie odległym od domu 8 kilometrów. Miała wtedy 16 lat! Przepracowała cały tydzień, nadszedł piątek – nie chciała zostać sama na sobotę. Nie mówiąc nikomu pod wieczór wybrała się w mroźną noc w podróż do domu. Szła przez gęste lasy śnieżną nocą przy księżycu – dookoła wyły wilki. Bała się, ale chęć połączenia się z rodziną i spędzenia dnia sobotniego razem – stłumiła strach. Nadszedł jednak moment, że nie wiedziała co zrobić. Zobaczyła na drodze czarny cień – pierwsza myśl, to wilk. Uciekać nie ma gdzie, zapada decyzja – iść, iść do przodu, iść do domu!

Kiedy przyszła do czarnego cienia zobaczyła, że to był pień, a nie wilk. Do domu doszła o północy – radość była wielka.

Rodzina Michalskich przeżyła na Syberii do 1946 roku. Po wojnie w ramach repatriacji wrócili do Polski i osiedlili się w okolicach Elbląga, gdzie Michalski, Stadnik i Pinkowski założyli zbór w Elblągu w latach 1947/48. Andrzej Michalski umiera w 1972 r. w Elblągu. Odszedł jako kolporter i misjonarz, który poświęcił całe swoje życie w służbie dla swego Pana i Zbawiciela. Dzieci w latach 60-ych wyemigrowały do Australii, gdzie włączyły się w nurt życia polskich zborów (Oakleigh, Dandenong, Wantirna) piastując różne funkcje zborowe.

TADEUSZ – już w Polsce od roku 1957 rozpoczął pracę w Dziele jako pracownik biblijny, a od 1965 w charakterze próbnego kaznodziei. Terenem Jego pracy były miasta Wybrzeża – Elbląg, Gdańsk, Gdynia, później Poznań, Warszawa, Lublin i Białystok. W 1970 roku wyjechał z żoną i córką do Stanów Zjednoczonych, gdzie również pracował ewangelizacyjnie (ochotniczo) w zborze polskim ADS w Detroit oraz wśród ugrupowań polsko – baptystycznych. Do Australii przybył w 1971 r. – cały czas jest członkiem zboru w Oakleigh, gdzie piastował funkcje starszego zboru, w diakonacie, Szkole Sobotniej, oddziale ewangelizacyjnym, a także zorganizował 45 osobową orkiestrę zborową i prowadził chór.

Razem z rodzeństwem przyjechał do Australii – JERZY i po 2 latach wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, gdzie ułożył sobie życie jako prosperujący biznesmen w Detroit. Czytałem, że w 1989/90 r. uczestniczył w ewangelizacji w Poznaniu, następnie 1992 r. w Szczecinie. Na wiosnę 1993 r. uczestniczył w ewangelizacji młodzieżowej w Moskwie. W tym samym roku sponsorował i uczestniczył w ewangelizacji Larry Lichtenwoltera i Dra Swansona z Loma Lindy wraz z Leonem Maschakiem (Maszczakiem) – pracowali w mieście Winnica na Ukrainie. Uczestniczyło ok. 2500 osób, powstał tam nowy trzeci zbór – 145 osób. Potem Odessa – 150 osób – dzisiaj te zbory są bardzo duże.

Podczas tej pracy Jerzy zapragnął udać się do MANIEWICZ, miejsca z którym związana jest Jego historia życia. Napisał mi: “Trudno jest opisać ten moment spotkania miejsca swego urodzenia… Zobaczyłem starą chatkę. Zbliżyłem się po prawie 50 latach do miejsca, gdzie przyszedłem na świat; do tych ludzi, których tam zostawiłem, a niektórzy mnie pamiętali, pamiętali ojca i całą rodzinę “subotnikow”.

Dalej Jerzy napisał: “Tu zrodziła się myśl, żeby pomóc tym ludziom poznać prawdziwego Boga. Poczułem obowiązek w stosunku do tych ludzi – takich samych jak ja, sprzed 50 laty i przyrzekłem memu Panu, że jeżeli mi dopomoże – będę chciał i tutaj wzbudzić wiarę tych ludzi i dołożę starań, aby znów powstał tu zbór. Długo nie trzeba było czekać. Rozpocząłem małą ewangelizację i po krótkim czasie ochrzciliśmy 8 dusz, a potem 4, później 9 i tak dalej, i tak dalej. Nawet obecnie, gdy piszę tę historię, moi bracia na moją prośbę prowadzą kampanię ewangelizacyjną w MANIEWICZACH.

W 2002 roku Jerzy zakupił plac w centrum miasta Maniewicze, gdzie stanie kościół na 120 miejsc, plus mieszkanie dla pastora. Jerzy pisze dalej: “Nie jest to takie łatwe, bo pochłania dużo pieniędzy i osobistej pracy – ale czego się nie robi dla dobra innych? Do grobu nic nie zabierzemy… Ja osobiście cieszę się, że mogę jeszcze być pożyteczny, na tyle na ile mi Pan da zdrowia i Jego błogosławieństw… W tym roku myślę wykończyć Dom Modlitwy i zanim nastąpi jego poświęcenie, jeżeli mi Pan pozwoli, to przeprowadzę jeszcze jedną większą ewangelizację, ażeby wszystkich razem, starych i nowych członków wprowadzić do tego nowego domu; to jest moje ostatnie życzenie, a Pan niech błogosławi tę sprawę według woli Jego”.

Zdjęcie członków zboru (parafii) w Maniewiczach, 1938 rok.  Rząd górny od lewej: Lodzia Michalska, Zofia Szultz, Lidia Moritz, Zofia Michalska, (?), Moritz, J. Borody (w wojsku polskim), Andrzej Michalski, (?), Maria Przychodzka, ? Mokijewicz, Janina Sawczuk, Marta Moritz, (?). Rząd drugi: (?) Moritz, Józefa Ziółek, Maria Kurczyk, Maria Kaniewska, (?) King, Janina Michalska, (?) Szultz, Maria Sawczuk. Rząd trzeci klęczą: Alina Michalska, Helena Weremczuk, Maria Sawczuk, Z. Moritz, Kazimiera Michalska, Ola Moritz, Janusz Sawczuk, Oswald Moritz. Siedzą: Tadeusz Przychodzki, Józef Przychodzki, (?), (?), Alina Hamulczyk, Jerzy Michalski, Władysław Hamulczyk, Tadeusz Michalski, Daniel Sawczuk, Helena Przychodzka.

Refleksja

Ciężką, trudną i długą drogę przebyła rodzina Michalskich w ciągu tych kilkudziesięciu lat, ale ile radości było w służbie dla Pana. Jerzy w swym liście napisał: “Na krótko przed śmiercią mego ojca, miałem możność zweryfikować całą historię jego życia i poświęcenia w sprawie dla Pana, a szczególnie mogłem zauważyć to wewnętrzne zadowolenie jego, gdy opowiadał mi o swojej pracy w Maniewiczach… Wiele lat upłynęło, gdy w moim sercu zrodziła się ta sama nostalgia do miasta w którym się urodziłem, jak i do ludzi, którzy tam mieszkają”….

Dziś mamy luksusowe warunki życia, domy, samochody, obfitość wszystkiego, wolność religijną i osobistą. Czy tak samo cenimy sobie te dary Boże jak nasi współbracia, którzy przeżyli okrucieństwa wojny, zsyłki na Sybir – walki o życie? Czy cenimy sobie dzień sobotni, tak jak ta 16 letnia dziewczynka wędrująca przez lasy, w strachu przed wilkami, ale chcąca spędzić ten dzień z rodziną – modląc się w ukryciu? Tak mało znamy jedni drugich – a jak wiele możemy się nauczyć!

opr. Bogusław Kot

© Wiadomości Polonii Adwentystycznej, 1–2/2005r (Polish Adventist News)

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this: