Z pożółkłych kart przeszłości (17)

Vintage background with books, photo and candlesMisjonowanie to zasadnicza droga działalności chrześcijańskiej. Chrześcijaństwo zaczęło się od misji – od wejścia w świat i głoszenia Prawdy. Chrystus był misjonarzem. Misjonarzami byli apostołowie. Wielkim misjonarzem stał się ap. Paweł.

Misje miały za cel przedstawić Prawdę, prawdę o Bogu, który dla ludzi stał się Człowiekiem, ale przede wszystkim misja to żądanie, aby człowiek wyszedł do drugiego człowieka i usłużył mu.

Bóg nie chce, aby człowiek zajmował się ciągle sobą, aby ciągle mierzył temperaturę swej – rzekomej – świętości. Mamy obowiązek służyć przede wszystkim Bogu. Ale Bóg wie, że bezpośrednio niewiele możemy zrobić dla Niego. Daje nam jednak w zastępstwie człowieka – tego, który cierpi, który potrzebuje, który nie zna tego, co powinien znać.

Na zapytanie młodego, bogatego człowieka o życiu wiecznym, Jezus odpowiedział: „ … idź, sprzedaj swój majątek i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem wróć i chodź za Mną.” Ew. Mateusza 19, 21

Sprzedaj i rozdaj – jest to w dzisiejszym świecie możliwe? Mamy sprzedać mieszkanie, meble, ubranie itd.? Jak mam postąpić? Jak mam nakaz Jezusa przełożyć na język współczesności?

Może w lepszym zrozumieniu polecenia Jezusa, pomoże nam historia życia opowiedziana na XVIII Kongresie Polonii Adwentystycznej w Australii, przez uczestnika (niemalże stałego!) z USA – Jerzego Michalskiego.

Była to opowieść o rodzicach, rodzeństwie – o swojej rodzinie, która w czasie II Wojny Światowej doznała rozłączenia, tułaczki na ziemi nieludzkiej – po Syberii i Kazachstanie… aż wreszcie jak stał się misjonarzem, żeby podzielić się z innymi tym, co sam otrzymał!

bk

Początek adwentyzmu w rodzinie Michalskich

MichalskiAPoczątek był taki, mój tatuś Andrzej Michalski po ożenieniu się, spotkał przypadkowo kolportera, który się nazywał Makary Gryc. On pochodził z Krasnej Wsi, ale Prawdę poznał w Warszawie i był tam ochrzczony w roku 1910. Po małym przeszkoleniu został wysłany do Lublina jako kolporter i jako ten, który powinien założyć grupę adwentystów. Właśnie jednym z tych, których znalazł i zainteresował literaturą – był mój ojciec.

Markowicz2

Nie przypominam sobie dokładnie, ale prawdopodobnie to było gdzieś w roku 1912 lub 1913, w Lublinie. Tatuś został pozyskany i razem z Grycem stali się tzw. kamieniami fundamentalnymi, którzy zaczęli budować zbór lubelski. Tam przyłączyli się inni, ktoś przyjechał z Rygi by kolportować i po jakimś czasie była już grupa (jak opowiadał ojciec) ok. 15 osób. I co potem się stało?

Mój ojciec musiał pójść na wojnę w 1914 roku, stracił kontakt z rodziną. Matka wraz z pierwszym dzieckiem Stefanią (później Hamulczyk) wyjechała do Rosji. W Rosji była blisko swojej siostry w Nowogrodzie Wołyńskim i była tam aż do skończenia wojny. Ojciec po powrocie z wojny szukał swoją żonę i tam ją znalazł.

Tam zaczął pracować i też spotkał adwentystów, bo na tym terenie działali Niemcy adwentyści, i o dziwo tam zaczął chodzić na nabożeństwa adwentystów.

Po jakimś czasie musiał wrócić do Lublina, było to zresztą jego marzeniem, aby tam pracować w swoim zawodzie – był stolarzem. Niestety, kiedy zaczął szukać pracy, praca była ale ze względu na sobotę, nie można było sobie zabezpieczyć pracę na dłuższą metę. Musiał więc wyjechać na Kresy Wschodnie, na Wołyń.

Tam znalazł ciekawą prace u zwolnionego z armii, generała Bilankina w Horodle, niedaleko Bugu – przy restaurowaniu pałacu.

Po ukończeniu tej pracy wrócił do Lublina i tu pracował oraz pomagał budować zbór lubelski. Był to rok 1922 lub 1923. Za jakiś czas znów wyjechał na wschód na Kresy Wschodnie i tam osiedlił się w miejscowości Karasin, gdzie pozyskał swoją ciotkę, która  przyjęła chrzest. Następnie znów wraca do Lublina, bo znowu bracia prosili żeby pomagał w zborze. Tam miał skromne mieszkanie, w którym członkowie zaczęli się zgromadzać. Zbór rósł, ale ojciec nie mógł znaleźć dobrej pracy – i ponownie wrócił na Wołyń. To był chyba rok 1926 lub 1927. W Karasinie dostał dobrą pracę, ale w 1928 roku przeprowadził się do miejscowości Maniewicze. Było to większe miasteczko niż Karasin. Tu zaczął budować dom, miał dobrą pracę i zarobki. Osiedlił się tu jak gdyby na stałe – tu się porodziło masę dzieci: Kazimiera (późniejsza Pińkowska), Alina (późniejsza Lange), Jerzy, Tadeusz. Stefania wyszła za mąż i tam urodził się mały Władzio Hamulczyk.

W Maniewiczach mieszkaliśmy aż do roku 1940. Ojciec tam zorganizował zbór, który liczył już 40 członków. Do tego zboru należeli: Przychodzcy, Sawczukowie, Kulczykowie, Morycowie i wielu innych.

Maniewicze1

Zbór w Maniewiczach, który stanowiły 2 duże rodziny – Morytz ( z wąsem) obok zona oraz 7dzieci. i rodzina Janiny i Andrzeja Michalskich – 8 dzieci; rodzina Przychodzkich i 4 dzieci.

W Maniewiczach od roku 1936 pracował kazn. Makarczuk, później przyszedł Mukijewicz, który tam był do roku 1940.

Maniewicze2

Zbór Maniewicze rok 1938 – z okazji odwiedzin pr. Jana Borodego

Syberyjskie drogi

W 1940 roku musieliśmy poźryn.wordpress.com/wp-admin/postały się wywózki do Rosji. Przed wybuchem wojny moje siostry Leokadia (dzisiejsza Stadnik), Helena (Rutkowska) i Zofia Michalska wyjechały do pracy kolporterskiej gdzieś tam bliżej Warszawy. A więc kiedy wybuchła wojna, one zostały po stronie niemieckiej, a myśmy byli – po rosyjskiej. I tak rodzina się rozdzieliła.

W 1940 r. zabrali nas na tzw. „zsyłkę”, na Syberię – był to chyba sierpień, no i wywieźli nas dosyć daleko w tajgi syberyjskie. Byliśmy tam przez rok, było to życie bez zboru, bez bliskich – byliśmy sami. Życie było nie ciekawe, zapanował głód, straciliśmy siostrę Władka Hamulczyka.

Wywieziono nas dalej na Syberię – do Kazachstanu i tam w Kazachstanie północnym byliśmy do końca wojny.

Wyjechaliśmy stamtąd dopiero w roku 1946, w czerwcu. Nie ma sensu opisywać smutne życie, bo kto czytał książki o sybirakach – to wie co to znaczy. Zima w tajgach to minus 50-60 stopni Celsjusza, a w kazachstańskich stepach temperatura może nie jest tak niska bo pomiędzy minus 45-50 st. C, z tym że w tajgach nie było wiatrów, a w Kazachstanie były niesamowite; zamiecie śnieżne takie, że w ciągu jednego dnia mogło całą wieś zasypać śniegiem tak, że nie było wyjścia z domów.

Były to ciekawe i trudne lata, ale Bóg dał możliwość, że byliśmy szczęśliwcami – bo setki tysięcy ludzi pozostało, a myśmy wyjechali.

Tak samo w tajgach, przyjechało nas do tajg w Nowosybirsku ok. 7 tys. osób, przez cały tydzień wieziono nas barkami po rzece ponad 300 km w głąb tajgi… niestety wyjechało nas  stamtąd ok. 700 ludzi, reszta została w śniegach nieludzkiej ziemi Syberii.

Dzięki Bogu i ze względu na to, że Wanda Wasilewska domówiła się ze Stalinem, który zezwolił nam na wyjazd tzn. tym, którzy mieszkali za Bugiem lub byli Polakami i stale oświadczali, że nimi są!

Należeliśmy do tych szczęśliwców, że bolszewicy zabrali nas z Maniewicz – dlatego nas później wypuścili, a ci, którzy mówili że urodzili się na Ukrainie – pozostali. Do dzisiaj wielu nie wróciło – albo dopiero zaczynają wracać.

To był czas wojny. Do Polski wróciliśmy w 1946 roku. W Polsce jak wiecie człowiek zaczynał się stabilizować i… pomalutku, tu szkoła – nauka zawodu, tu zdobywanie wszystkiego co do życia potrzebne itd. Każda osoba naszej rodziny poszła w innym kierunku, każdy na swoją rękę musiał rozpoczynać własne życie! No i tak doszło jeżeli chodzi o mnie, do lat sześćdziesiątych. Wtedy to znalazłem dziewczynę, którą wkrótce nazwałem żoną. Ożeniłem się mając 28 lat.

Miałem możliwość nauki muzyki, poszedłem w kierunku budowy fortepianów. Pracowałem przez 5 lat w państwowej firmie w Elblągu. W 1965 roku urodził się nam syn, a później udałem się na „poszukiwanie chleba”.

Wyruszyliśmy na zwiedzanie świata. Zaczęliśmy od Australii choć miałem wszystko załatwione na wyjazd do USA, ale władze  PRL-u na to nie pozwoliły. Dzięki Bogu otrzymałem od władz zezwolenie na wyjazd do Australii. Przyjechaliśmy więc do Australii, gdzie byliśmy 2 lata, a później złożyłem papiery na wyjazd do USA. Ponieważ taka sama firma, w której pracowałem w Australii, istniała w Stanach Zjednoczonych, więc przyjęli mnie tam do pracy choć Australia nie chciała mnie wypuścić.

Wyjechaliśmy z Australii w 1967 roku i wylądowaliśmy w Nowym Yorku, gdzie otrzymałem pracę w fabryce fortepianów – Steinway i tam pracowałem ponad rok. Spotkałem tam kazn. Andrzeja Smyka i Andrzeja Adamczyka, a w zasadzie to przyjechali specjalnie żeby mnie namówić na wyjazd do Detroit, gdzie był polski zbór – pojechałem. Tam zaoferowano w moim fachu zarobki dwa razy większe od poprzednich, więc pojechaliśmy.

Koniec lat 1960 aż do 1980 r. był popyt na instrumenty muzyczne, a więc biznes się rozwijał. Z Australii nie wyjechałbym, gdyby tu można było prowadzić taki biznes muzyczny. Było tu dużo imigrantów i nikt nie myślał o kształceniu dzieci – dzieci trzeba posłać do szkół i to takich, które umożliwiłyby jak najszybsze pójście do roboty.

Jak już wspomniałem w Detroit był już Andrzej Smyk, był też Duras. Duras sprzedał Smykowi swój warsztat naprawy i renowacji mebli. Jak ja przyjechałem, to Duras akurat wyjechał do środkowej Ameryki do Arkansas i tam już mieszkał aż do śmierci. A Smyk z Andrzejem Adamczykiem pracowali razem odnawiając meble.

Pewnego razu przyjechał do nas pr Jan Skrzypaczek (mieszkaliśmy wtedy jeszcze w Bufallo), pojechaliśmy do Detroit, gdzie byliśmy na nabożeństwie. Ktoś z członków kościoła ofiarował 10 tys. dolarów na wykształcenie pracownika, który będzie pracował w polskim kościele i Andrzej Adamczyk (Adams) z tego skorzystał, a 10 tysięcy dolarów wtedy było dużo. Andrzej więc udał się do Andrews University, po ukończeniu którego został pastorem. Dano mu polski kościół i angielski, pracował tam wiele lat, aż do przejścia na emeryturę.

Ja, cały czas mieszkałem nie w centrum Detroit, po przepracowaniu w poprzednim zakładzie 8 lat,  założyłem swój własny biznes. W Ameryce nie pracuje się tylko 8 godzin dziennie, czasami pracowało się 14 i 15 godzin. Po jakimś czasie mój biznes na tyle się rozwinął, że musiałem zwolnić się z poprzedniego zakładu (gdzie ciągle dorabiałem).

To było prywatne życie. To życie nawet ciekawie się układało. Urodziły się nam tam w Detroit dwie córeczki w 1969 roku – Elizabeth i Margareth. Tu zaczęliśmy myśleć więcej o ułożeniu swoich spraw i życia. Myśleliśmy o budowaniu domu, a nawet domów itd., aż do roku 1990. Wtedy kiedy komuna upadła, mur berliński upadł…

Pojechaliśmy do Australii, a wtedy zaczęto ewangelizować Europę. Zadzwoniłem do przewodniczącego kościoła w Polsce, a był nim wtedy pr Władysław Polok, który zaprosił mnie żebym przyjechał do Polski na ewangelizację.

Pierwsza taka została zorganizowana w 1990 roku, w Poznaniu. Wziąłem ze sobą ewangelistę Franka Haintza. Wykłady obejmowały część zdrowotną i teologiczno-biblijną.

W następnym roku 1991, zorganizowałem ewangelizację w Szczecinie. Zainteresowanymi po przeprowadzonej ewangelizacji zajął się pr Gradzikiewicz.

To był początek w Polsce.

W roku 1993 zostałem zaproszony wraz z Leonem Maszczakiem, do Moskwy. Była to ewangelizacja mająca na celu dotarcie do młodzieży rosyjskiej. W tej akcji była zatrudniona cała grupa z pastorem Clark na czele.

Tam otrzymałem zaproszenie do zorganizowania ewangelizacji na Ukrainie, w mieście Winnica. Dlaczego Winnica? Pamiętałem, że Nowogród na Wołyniu – to przecież tam, gdzie ojciec odnalazł rodzinę i mieszkał jakiś czas po I Wojnie Światowej.

Ewangelizację tę (1993 r.) prowadziła ciekawa grupa, mieli swego lekarza, ewangelistę Jerry Lichtenwalter i przez 6 tygodni, dwa razy dziennie mieliśmy nabite audytorium – po 2,5 tys. ludzi. Tam założyliśmy nowy zbór, całkowicie nowy. Moją ideą było żeby nie łączyć ludzi nowych z istniejącymi już poprzednio zborami. Opłaciliśmy wynajęcie teatru, opłaciliśmy kaznodzieję,  „wypożyczyliśmy” kilku członków z innych zborów, na urzędników zborowych. Po trzech latach byliśmy odwiedzić ten zbór i ku naszej radości zbór funkcjonował wyśmienicie i liczył już ok. 200 członków.

Za dwa lata czyli w 1995 r. pojechaliśmy z inną grupą ludzi do Odessy i tam mieliśmy podobną ewangelizację, wcześniej już tam istniały 4 zbory i członkowie dużo nam pomogli – śpiewacy, chór muzycy i inni, którzy włączyli się do akcji. Wynajęliśmy teatr Moskwa i sesje odbywały się 2 razy dziennie przez 4 dni, i przez 2 dni w innym miejscu. Przygotowaliśmy do chrztu grupę ok. 200 osób. Chrzest odbył się w Morzu Czarnym. Nowoochrzczeni założyli nowy zbór, a zgromadzają się w wynajętym teatrze na uniwersytecie. Wtedy był to piąty zbór w Odessie – dziś jest ich 12.

Wspomniałeś coś o smaku głoszenia Ewangelii, co miałeś na myśli?

Jeśli ktoś nie pracował bezpośrednio przy zdobywaniu dusz, np. udzielał tylko lekcje biblijne czy wykonywał jakąś inną czynność pomocniczą (to jest dobrze!) – ale może wtedy nie czuje się tego smaku. Nie chciałbym być źle zrozumiany, ale jeśli człowiek się poświęci… dlaczego użyłem to słowo? Jak wcześniej wspomniałem, miałem też tendencje przyziemne tzn. rozbudować dom, biznes, żyć wygodnie i dobrze – opływać „mlekiem i miodem”… Pan Bóg nas ostrzegł, że życie jest za krótką drogą. Przeżyliśmy doświadczenie (za mało jest miejsca do opisania). Zrozumiałem, że przez to doświadczenie zostałem zapytany – jeżeli teraz nie, to powiedz – kiedy?

Jak ta przygoda z Ewangelizowaniem się zaczęła? W dzisiejszym świecie rządzi zasada – masz pieniądze, to możesz działać.

Pan Bóg dał mi możliwość uczynienia z Nim doświadczenia. Dlatego wracam do smaku! Jeżeli zrobiłeś doświadczenie z Bogiem i poczuwasz się do tego, że masz pewien obowiązek i pracując – zobaczysz… to wtedy posmakujesz to! To jest ten smak!

Ewangelizacja nie jest łatwą pracą, ani tanią! To jest coś, co jest dosyć drogie, ale… miałem dzieci, wykształciłem je, i jeszcze mi zostało. Trzeba się było zastanowić, co z tym „zbytkiem” zrobić, bo przecież tego nie zabiorę ze sobą!

Pan Bóg mi pokazał sposób wykorzystania dodatkowych funduszy. Z jednej strony Pan Bóg błogosławił, a z drugiej stawiał przed podjęciem decyzji – co ty zrobisz z tym błogosławieństwem?

Dlatego postanowiłem zrobić to, co jest w mojej mocy i te grube tysiące, które zarobiłem „musiałem” poświęcić – bo tak przyrzekłem! I tu znalazłem ten smak… jeżeli w pocie czoła zapracujesz i mówisz, że Bóg ci błogosławi – i tu przychodzi do dzielenia się z kimś. Czasami sobie stawiasz pytanie czy to się opłaci ale działasz – widzisz później owoc… to odczujesz ten smak!

Tak się działo przy każdej okazji. Nieraz były momenty, że zdecydowałem się, ale nie miałem jeszcze potrzebnych pieniędzy. Musiałem na kolanach prosić Pana, który tak uczynił, że sobie nie potrafiłem wyobrazić, że coś takiego może się stać. Od tamtej pory myśli moje i ja cały nie rozstaję się z pracą dla Pana.

Kiedy zakończyliśmy pracę ewangelizacyjną w Odessie, postanowiłem pojechać na „stare śmiecie”, tam gdzie jeszcze jest mój dom, tam gdzie ja się urodziłem, tam gdzie się urodziło rodzeństwo – tzn. do Maniewicz.

Tam zastałem… nic! Nie ma nikogo, zbór który liczył 40 członków – zniknął. Powiedziałem sobie, tu trzeba rozpocząć pracę.

Pierwszym razem, gdy tam pojechałem w roku 1997 na ewangelizację pomagał mi Leon Maszczak. Poprosiłem kaznodzieję ze Lwowa i wynajęliśmy salę w Domu Kultury, gdzie była codziennie przeprowadzana ewangelizacja przez 6 tygodni. Byłem akurat po poważnej operacji kardiologicznej i nie mogłem sobie pozwolić na duży wysiłek, ale byłem i miałem zadowolenie, że pomogłem tyle na ile mi mój stan zdrowia pozwolił. Rezultatem było ochrzczenie pierwszych 8 osób, później jeździliśmy tam każdego roku.

Kiedy jednego roku popatrzyliśmy z żoną na tych ludzi, powiedzieliśmy, że tak ich zostawić nie możemy – musimy im pomóc w zbudowaniu kościoła. Zgromadzali się w Domu Kultury, gdzie warunki były opłakane. Zaczęliśmy szukać miejsca pod budowę i znaleźliśmy taki plac w samym środku miasta. Teraz jest tam piękny kościół, który był budowany przez 7 lat. Poświęcenie budynku nastąpiło w 2009 r., przy uczestnictwie wielu gości, oficjałów miasta oraz orkiestry z Pożarek.

Skończyły się nasze wyprawy na Wschód, planowałem zrobić ewangelizację w Toruniu, ale jakoś nie wyszło. Pieniądze mam, są odłożone. Jeśli nadal z Polską nie wyjdzie, to udam się gdzie indziej – mam zaproszenie na Filipiny; może Buenos Aires? A więc nowe wyzwanie… nowe możliwości…

Jerzy Michalski

Michalscy3

Janina i Andrzej Michalscy, zdjęcie ślubne (29. 10. 1914 r.)

Michalscy3

Tato i mama – trzyma na ręku przyszłą Zawiślakową, pierwsza z lewej  9 letnia siostra mamy – Stefania.

Michalscy5

Rodzina Michalskich (1933 r.), od lewej: Lodzia (Stadnik), córka Zosia (umarła w 1941 r.), mamusia trzyma na reku Jerzego, Alina (Lange), u góry Zawiślakowa, tato – Andrzej, Kazia (Pińkowska), Helena (Rutkowska).

Wywiad przeprowadził, spisał i opracował: Bogusław Kot

Zdjęcia przygotował: Cezary Niewiadomski

© Wiadomości Polonii Adwentystycznej w Australii nr 2/2012 r (Polish Adventist News)

Poniżej przedstawiamy miniaturki przezroczy z prezentacji Jerzego Michalskiego przedstawionej podczas 18 kongresu Polonii Adwentystycznej w Australii, Melbourne.

slaidy cropped_Page_01

slaidy cropped_Page_02

slaidy cropped_Page_03

slaidy cropped_Page_04

slaidy cropped_Page_06

slaidy cropped_Page_07

slaidy cropped_Page_08

slaidy cropped_Page_09

slaidy cropped_Page_10

slaidy cropped_Page_11

slaidy cropped_Page_12

slaidy cropped_Page_13

slaidy cropped_Page_14

slaidy cropped_Page_15

slaidy cropped_Page_16

slaidy cropped_Page_17

slaidy cropped_Page_18

slaidy cropped_Page_19

slaidy cropped_Page_20

slaidy cropped_Page_21

slaidy cropped_Page_22

slaidy cropped_Page_23

slaidy cropped_Page_24

slaidy cropped_Page_25

slaidy cropped_Page_26

slaidy cropped_Page_27

slaidy cropped_Page_28

slaidy cropped_Page_29

slaidy cropped_Page_30

slaidy cropped_Page_31

slaidy cropped_Page_32

slaidy cropped_Page_33

slaidy cropped_Page_34

slaidy cropped_Page_35

slaidy cropped_Page_36

slaidy cropped_Page_37

slaidy cropped_Page_38

slaidy cropped_Page_39

slaidy cropped_Page_40

slaidy cropped_Page_41

slaidy cropped_Page_42

slaidy cropped_Page_43

slaidy cropped_Page_44

slaidy cropped_Page_45

slaidy cropped_Page_46

slaidy cropped_Page_47

slaidy cropped_Page_48

slaidy cropped_Page_49

slaidy cropped_Page_50

slaidy cropped_Page_51

slaidy cropped_Page_52

slaidy cropped_Page_53

slaidy cropped_Page_54

slaidy cropped_Page_55

slaidy cropped_Page_56

slaidy cropped_Page_57

slaidy cropped_Page_58

slaidy cropped_Page_59

slaidy cropped_Page_60

slaidy cropped_Page_61

slaidy cropped_Page_62

slaidy cropped_Page_63

slaidy cropped_Page_64

slaidy cropped_Page_65

slaidy cropped_Page_66

slaidy cropped_Page_67

slaidy cropped_Page_68

slaidy cropped_Page_69

slaidy cropped_Page_70

slaidy cropped_Page_71

slaidy cropped_Page_72

slaidy cropped_Page_73

slaidy cropped_Page_74

slaidy cropped_Page_75

slaidy cropped_Page_76

slaidy cropped_Page_77

slaidy cropped_Page_78

slaidy cropped_Page_79

slaidy cropped_Page_80

slaidy cropped_Page_81

slaidy cropped_Page_82

slaidy cropped_Page_83

slaidy cropped_Page_84

slaidy cropped_Page_85

slaidy cropped_Page_86

slaidy cropped_Page_87

slaidy cropped_Page_88

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this: