Anna German nie umarła na zawsze
2013/06/04 Leave a comment
Tak zatytułował swoje wspomnienie o Annie German, Ryszard W. Strycharczuk. Artykuł ten ukazał się równo 30 lat temu w Wiadomościach Polonii Adwentystycznej, Melbourne, Marzec-Czerwiec 1983 rok, Rok IX, Nr. 1-2, str. 14.
Jej dobroć i łagodność, umiłowanie świata, życzliwość jakaś taka, zdawałoby się „ślepa” dla każdego człowieka, niebaczna, czy się odpowie życzliwością na życzliwość. I ta właśnie, niespotykana tak często, wyjątkowa miłość do matki. Jakże to wszystko jest niemodne w dzisiejszym świecie, a jakże zarazem piękne! Piękne dzięki odwadze bycia wszędzie i zawsze sobą. Anna bowiem jak najdalsza jest od pozy fałszu, nieszczerości i „strategii”. Jej takt, będący wyrazem kultury osobistej, etyka, poziom moralny i intelektualny zmuszają nawet do uznania w niej Damy w życiu prywatnym i na estradzie. No i ta jej wielka pracowitość. Nigdy nie traci czasu. W przejazdach koncertowych uczy się nadal języków obcych. Dziś włada biegle angielskim, niemieckim, włoskim i rosyjskim” – Tak napisał o Annie German, Jan Nagrabiecki w 1974 roku (Anna German, PMW, Kraków-Warszawa, s. 2).
Oto część listów jej wielbicieli, od których otrzymywała ogromną ilość korespondencji: „… Należy Pani do tych nielicznych piosenkarek, które na małym ekranie wita się z radością i z żalem się żegna. Przeważnie – gdy już mowa o piosence – rzecz ma się na odwrót; z ulgą zamykamy telewizor. Wsłuchani w Pani rzadko spotykany i ogromnie sympatyczny głos, podziwiamy nie tylko talent i technikę wykonania, ale wyczuwamy kulturę ducha i głębokie życie wewnętrzne… Bez tego ostatniego piosenka może być przyjemna, nie daje jednak przeżycia… Z życzeniami, aby Pani piosenka pomogła ludziom odnaleźć radość, zagubioną gdzieś za którymś zakrętem spraw codziennych, przesyłamy kilka refleksji z R. Tagore: ‘Nasz świat jest światem wściekłych burz, poskromionych przez muzykę piękna. To Bóg mówi do człowieka: Uzdrawiam cię”!…
„Anna German była dla mnie krucha i drobna – mimo imponującego wzrostu… mówiła zawsze przyciszonym, zalęknionym, jak gdyby przywoływanym z innego świata głosem. Miała ten swój własny świat, świat miłości do ludzi i kwiatów, zwłaszcza do róż, które kochała najbardziej. I ta jej kruchość stąd się właśnie brała, że wrażliwość w zetknięciu z rzeczywistością powszedniego życia, kazała jej się zamykać w sobie, uciekać w świat własnych marzeń, w świat złudzeń i nieprawd – tylko dlatego, że były piękne… Żal, że odeszła, że uszczupliła i tak niedużą grupę piosenkarek tradycyjnych, które kultywują charakterystyczne cechy rodzinnego nurtu wykonawczego: kulturę muzyczną, wrażliwość, delikatny emocjonalizm interpretacyjny i właśnie tę przymieszkę sentymemtalizmu, który każe nieomal każdą łączyć z jakimś kwiatem: Irenę Santor z malwami, Sławę Przybylską z fiołkami… Dla mnie Anna German łączyła się z różą” – napisał Ibis już po śmierci pieśniarki („Anna spod róży”, Życie Warszawy, 31.8.82).
Przyznaje się do niej duchowieństwo rzymsko-katolickie, Ewangelicy chlubią się tym, ze pochowana została na ich cmentarzu. Była adwentystką. Opowiada się o niej różne historie; krążą obiegowe uproszczenia. Dwie wielbicielki podczas jej pogrzebu wciąż powtarzały: „Miała czterdzieści sześć lat. Czy śmierć zaczęła się we Włoszech?”…
Anna German urodziła się 14 lutego 1936 roku w Urgencz na terenie ZSRR. Jej prapradziadek, przybył z Fryzji w Holandii, na apel Katarzyny II (1729-1796) – skierowany do wszystkich chętnych do osiedlenia się w granicach jej terytorium – zamieszkał koło Armawiru nad rzeką Kubań.
Pradziadek Anny German jako jeden z pierwszych osadników zareagował pozytywnie na zwiastowanie adwentystycznego poselstwa i w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia został ochrzczony chrztem biblijnym, przez zanurzenie, i przyjęty do społeczności Kościoła Adwentystów. Pół roku później podobnie postąpiła jego małżonka, z początku nieprzychylnie ustosunkowana do przynoszonych przez niego „nowinek”.
Anna German urodziła się już w rodzinie zapoznanej dokładnie z Pismem Świętym od kilku pokoleń. Nic też dziwnego, że całe jej życie, a śpiewanie w szczególności, odzwierciedlało głęboką lirykę i uduchowienie.
Z relacji Herty Bliźniuk z Brześcia (ZSRR), krewnej Anny German, dowiedziałem się, że mała Anna śpiewała poprawnie, ucząc śpiewu starszych członków rodziny, już mając dwa lata. Piosenką zapamiętaną przez nich była rosyjska pieśń ludowa „Gołąbka”.
Podczas II Wojny Światowej Anna German przebywała z rodziną w Dżambule (Kirgizja). Tam też rozpoczęła Szkołę Podstawową. Po skończeniu trzech klas przeniosła się z rodziną do Polski. Przez rok przebywali w Nowej Rudzie; później zamieszkali we Wrocławiu. W tamtejszym Zborze Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego Anna German rozpoczynała swoje przyszłe śpiewanie o szerokim zasięgu. Ucząc się w Liceum Ogólnokształcącym była filarem chóru szkolnego, zapewniając także solową oprawę wokalną uroczystościom szkolnym. Swoim głosem i wysoką kulturą śpiewu zjednywała sobie coraz szersze grono słuchających. Studiując geologię na Uniwersytecie Wrocławskim śpiewała w Kabarecie :Kalambur” i w chórze uniwersyteckim.
Jej własna szkoła wykonywania pieśni, dźwięczny, czysty i szlachetny głos, umożliwiały śpiewanie dla coraz szerszych rzesz, nie tylko Polaków. Wylansowana przez nią na nowo piosenka „Tańczące Eurydyki”, „Zakwitnę różą”, „Być może”, „Ballada o niebie i ziemi”, „Moje miejsce na ziemi”, „Bal u Posejdona”, „Dziękuję, mamo” oraz „Człowieczy los” na długo pozostaną w pamięci wielbicieli jej talentu i zwolenników muzyki subtelnej, głębokiej i uduchowionej.
Śpiewała prawie na wszystkich kontynentach. Najczęściej, bo średnio jeden raz w roku, swej dwudziestoletniej kariery, śpiewała w Związku Radzieckim. Pieśniarce odpowiadało przyjęcie tamtejszego audytorium, zaś słuchaczom, znanym z duchowego ubogacenia i znawstwa prawdziwego śpiewania – jej interpretacja. Podobnie czuła się we Włoszech.
W Polsce nastała w tym czasie moda na rock, którego pieśniarka nie lubiła. Popularność jej nic jednak na tym nie traciła. Znawcy muzyki wartościowej doceniali rozumne śpiewanie i kompozycje…
Ci, którzy ją znali bliżej wiedzieli, że kocha ludzi, śpiew i kwiaty. Już od prapradziadka, który przywiózł ze sobą 14 worów różnych nasion kwiatów i sadzonek na tereny Rosji, wywodzi się charakterystyczne dla całej rodziny to umiłowanie przyrody, a kwiatów w szczególności. Głęboka refleksyjność, szukanie kontaktu z przyrodą, a przez nią z wartościami lepszymi – cechowało Annę German przez całe życie.
Także publiczność, przychodzącą na swoje występy traktowała nad wyraz serio, czasami nie licząc się ze zmęczeniem i chorobą. To było przyczyną wypadku samochodowego w 1968 r. we Włoszech spowodowanego przez jej akompaniatora, który zasnął przy kierownicy, w czasie powrotu z koncertu. Być może tych kilkunastu miesięcy, spędzonych po tym wypadku w gipsie, zabrakło jej do realizacji swoich marzeń, dotyczących występów w Ameryce Południowej. W 1962 r. przeniosła się na stałe do Warszawy. 23 marca 1972 r. wyszła za mąż za inżyniera-mechanika Zbigniewa Tucholskiego, a w 1973 roku urodził im się ukochany syn Zbigniew Ivarr. Nie przeszkodziło to w aktywnej pracy Annie German-Tucholskiej. Oprócz bowiem śpiewania komponowała. Wkrótce zaczęła ponownie wyjeżdżać na koncerty do Stanów Zjednoczonych (1980) i Australii (1980), nie bacząc na to, że w jej organizmie rozpoczął się rozwój groźnej choroby. Jej skutki nie dały czekać na siebie zbyt długo. Nie uzewnętrzniała jednak swoich cierpień.
Refleksje dotyczące życia duchowego, jakie towarzyszyły Annie German przez całe jej życie, pogłębiły się na tyle, że postanowiła uporządkować sprawy dotyczące stosunku do Boga. Spędzając większość swego czasu w spokojnym mieszkaniu na Żoliborzu dużo czytała, pisała opowiadania dla dzieci i myślała… Zapoznana od najmłodszych lat z całokształtem nauk Pisma Świętego, coraz bardziej uświadamiała sobie potrzebę powrotu do nich. Nastąpił on wkrótce i 21 maja 1982 roku zawarła z Bogiem przymierze przez Chrzest święty według obrządku Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego.
Choroba dająca o sobie znać coraz bardziej, chociaż wykluczała Annę German z działalności estradowej, nie miała wpływu na jej komponowanie. Pojednana z Niebem skomponowała melodie do wielu Psalmów i modlitwy „Ojcze Nasz”.
Kilka ostatnich tygodni swego życia Anna German-Tucholska spędziła w warszawskim szpitalu. Jej najbliższa rodzina i współwyznawcy ze Zboru w Warszawie, Podkowie Leśnej, a także członkowie zespołu „Dźwięk Adwentu”, towarzyszyli jej dniami i nocami. Skutków choroby nie udało się powstrzymać. W nocy dwudziestego piątego sierpnia 1982 roku Anna German rozstała się z najbliższymi na dłużej. Miłośnicy jej śpiewania dowiedzieli się o śmierci nazajutrz.
Nastąpiła śmierć, z ludzkiego punktu widzenia o wiele za wcześnie. Zmarła wiedziała jednak Komu zawierzyła. Jezus Chrystus zapewnił każdego, kto akceptuje w teorii i działaniu całokształt Jego nauk, zawartych w Piśmie Świętym, że „chociażby i umarł, żyć będzie” (Jan 11, 25 NP), gdyż „błogosławiony i święty jest ten, który ma udział w pierwszym zmartwychwstaniu: nad nimi druga śmierć nie ma mocy”… (Obj. 20,6 NP).
Annę German cechowała postawa pełna nadziei na udział w pierwszym zmartwychwstaniu. Był to przykład dla otaczających ją bliskich. Ci którzy byli z nią w kontakcie doznawali otuchy i radości, że chociaż wkrótce rozstaną się, nie będzie to na zawsze. Dzisiaj są pewni, że ponownie spotkają się z Anną German w czasie pierwszego zmartwychwstania posłusznych Bogu Jego dzieci. Podkreślił to w swoim kazaniu, przemawiając do kilkutysięcznego zgromadzenia na cmentarzu pastor Stanisław Dąbrowski, przewodniczący Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego.
Anna German-Tucholska będzie więc żyła nie tylko w pamięci miłośników Swego śpiewania: wierzymy, iż nie umarła na zawsze.
Ryszard W. Strycharczuk
Jeśli ktoś lubi słuchać piosenek Anny German, oto ponad godzinę słuchania.