To co rozdasz
2014/02/06 Leave a comment
Similar story in English.
Był to sklep na rogu w którym kupowałem ziemniaki z nowego sezonu. Zauważyłem małego chłopca o delikatnej budowie, ubranego w zwykłe ubranie ale czyste, który chciwie oceniał koszyk ze świeżo zebranym groszkiem.
Zapłaciłem za ziemniaki ale jednocześnie spoglądałem na wystawę ze świeżym groszkiem. Zawsze zachęcam do kupowania groszku i ziemniaków z nowego sezonu. Zastanawiając się nad groszkiem niechcąco usłyszałem rozmowę między panem Millerem, właścicielem sklepu, i chłopcem który stał tuż obok mnie.
— Witaj Barry, Jak się masz?
— Dzień Dobly pan Millel. Dobze, dziękuje. Po prostu podziwiam ich groski. One tak pięknie wyglądają.
— On jest wspaniały, Barry. Jak się ma twoja mama?
— Dobze. Staje się silniejsa kazdego dnia.
— To dobrze słyszeć. Czy mogę w czymś pomóc?
— Nie, plose pana, ja po plostu podziwiam ich gloski.
— Czy chciałbyś wziąć trochę groszku do domu?
— Nie, plosę pana, nie mam cym ich zapłacić.
— A co możesz mi dać w zamian za nie?
— Wszystko co mam to ulubiona kulka.[1]
— Tak? Pokaż ją.
— Oto ona, ślicna kulka.
— Oczywiście, widzę. Tylko że ona jest niebieska, a ja wolałbym raczej czerwoną. Czy masz w domu czerwoną?
— Nie dokładnie, ale plawie celwona.
— Powiem ci coś. Weź ten woreczek z groszkiem do domu, a kiedy przyjdziesz następnym razem pokaż mi swój czerwony koralik.
— Dobze, tak zrobię. Dziękuję, pan Millel.
Pani Miller która stała obok, podeszła do mnie i powiedziała z uśmiechem:
— Jest jeszcze dwóch chłopców jak on w naszej społeczności, wszyscy trzej w pożałowania godnej sytuacji. Jim bardzo lubi targować się z nimi o zapłatę za groszek, jabłka, pomidory czy cokolwiek innego. Kiedy przychodzą z czerwonym koralikiem, a robią to obowiązkowo, on mówi że tak naprawdę to on nie potrzebuje czerwonego i wysyła ich do domu z woreczkiem jakichś jarzyn aby przynieśli zielony albo pomarańczowy koralik, kiedy przyjdą następnym razem do sklepu.
Opuściłem sklep z uśmiechem na twarzy podziwiając pana Millera. Niedługo potem przeprowadziłem się do Colorado, ale nigdy nie zapomniałem historii z chłopcami i ich zakupów za kolorowe kulk.
Minęło kilka lat i niedawno miałem okazję odwiedzić przyjaciół w społeczności Idaho. Kiedy tam przebywałem dowidziałem się że właśnie zmarł pan Jim Miller. Akurat tego wieczora rodzina przyjmowała gości i wiedząc że moi przyjaciele chcieli się tam udać, postanowiłem im towarzyszyć. Po przybyciu na miejsce ustawiliśmy się w kolejkę aby spotkać się z rodziną pana Millera i złożyć im kondolencje.
Przed nami w kolejce stali trzej młodzieńcy. Jeden z nich był w mundurze wojskowym, pozostali byli krótko ostrzyżeni i ubrani w ciemne garnitury i białe koszule — wyglądali jak profesjonaliści. Podeszli do pani Miller, uśmiechnięci i stojący elegancko, każdy podszedł i uścisnął ją, pocałował w policzek, powiedział kilka słów, i podszedł do trumny. Oczy pani Miller spoczywały na nich, kiedy każdy z nich przystanął na chwilę i położył ciepłą dłoń na chłodnej dłoni w trumnie. Każdy z nich opuścił dom w bólu, ocierając oczy.
Nadszedł czas abyśmy podeszli do pani Miller. Powiedziałem jej kim byłem i przypomniałem jej historię z kulkami usłyszaną wiele lat temu i to co powiedziała mi o tym jak jej mąż sprzedawał chłopcom jarzyny za kulki. Z lśniącymi oczami, poprowadziła mnie za rękę do trumny i powiedziała:
— Ci trzej młodzieńcy którzy właśnie wyszli to są ci chłopcy o których ci mówiłam. Powiedzieli mi jak bardzo doceniają targi z moim mężem. Teraz, kiedy Jim nie mógł zmienić swojej decyzji na temat koloru kulek albo ich wymiaru, przyszli zapłacić swój dług. Nigdy nie mieliśmy zbyt dużo pieniędzy na tym świecie, ale dzisiaj Jim uważałby się za najbogatszego człowieka w Idaho.
Z przejęciem uniosła bezwładną dłoń męża. Poniżej ukazały się trzy przepięknie lśniące czerwone koraliki.
* * *
Nie będziemy pamiętani ze względu na nasze słowa, ale ze względu na uprzejme uczynki.
Życia nie mierzy się tym ile oddechów weźmiemy, ale momentami które odbierają nam oddech w piersiach.
Nie liczy się tego ile nazbierasz w życiu, ale ile rozdasz.