Z pożółkłych kart przeszłości (11)

Jadąc z Melbourne po wschodniej stronie zatoki — Port Philip Bay — w kierunku południowym, po środku wąskiego (ok. 10–15 km. szer.) pasma ziemi leży małe miasteczko Tootgarook. Cały urok polega w tym, że można korzystać turystycznie z plaż i wód zatoki lub po drugiej stronie Oceanu Południowego.

Będąc tam, w sobotnie popołudnie wybrałem się na spacer nad Ocean. Czytelniku, wyobraź sobie taki obrazek: wysoki brzeg porośnięty nadmorską, skarłowaciałą roślinnością wytrzymałą na wiatr niosący sól… niebo spowite ciemnymi chmurami, przez które przebijają się promienie słońca i wędrują w dole po plaży… silny wiatr pędzi do brzegu fale o białych grzywach, które co chwilę rozbijają się o skały podwodne – strzelając gejzerami w górę… a na skałce przycupnął starszy człowiek z magnetofonikiem przy uchu – żeby szum wody i wiatru nie zagłuszył słów nagranego na taśmie opowiadania. Było to opowiadanie br. Bogdana Bukojemskiego (nazwisko znane mi było z opowiadań rodziców), współwyznawcy mieszkającego obecnie w Queensland – zatytułowałem to opowiadanie

Słodka zemsta chrześcijanina

Bogdan Bukojemski urodził się w 1925 r. w Czechach; tam mieszkali rodzice i dziadkowie – dziadek był bardzo bogaty. Po śmierci dziadka spadek otrzymali dwaj synowie. Jeden z nich (ojciec Bogdana), postanowił wrócić w rodzinne strony do Galicji (na Wołyń). Bukojemscy wywodzili się z herbowego szlacheckiego rodu.

Rodzina ta osiadła koło Kołomyji. W chwili przeprowadzki z Czech w r. 1931, Bogdan miał 6 lat. Długie i ciekawe były ich losy, mimo to, że nie mogli wywieźć z Czech pieniędzy spadkowych; zadomowili się na Wołyniu i prowadzili dość spokojne życie.

Tu na Wołyniu matka Bogdana zapoznała się z adwentyzmem i była nim bardzo zainteresowana. Ojciec nie wyrażał zbytniej aprobaty ze względu na otoczenie, więc matka robiła wszystko raczej po kryjomu.

Przyjęła szereg lekcji biblijnych i pewnego dnia została ochrzczona w rzece Prut. Minęło nieco czasu, ojciec dowiedział się o chrzcie żony. Wydawało się, że pogniewał się, bo z nikim nie rozmawiał. Któregoś dnia tato powiedział mamie ze smutkiem, że go zraniła przyjmując chrzest w tajemnicy przed nim. W dalszej rozmowie zwierzył się, że zamierza także być ochrzczony. Po niedługim czasie tato został ochrzczony w tym samym miejscu w rzece Prut.

Bogdan dalej opowiada swoją historię: mając 6 lat zacząłem uczęszczać do szkoły, było tam mało Polaków, byli Ukraińcy, Białorusini, Niemcy… prawie wszyscy mówili po ukraińsku. Więc uczyłem się po ukraińsku i po polsku.

Po skończeniu szkoły podstawowej miałem ok. 14 lat, nastąpiły wielkie przesilenia polityczne – rozpoczęła się wojna w 1939 roku.

Stalin nas tam wyzwolił – on nas „wyzwolił od Polaków” i zaczęliśmy żyć „szczęśliwie” pod systemem sowieckim – chyba nie potrzebuję nikomu o tym opowiadać, że to szczęście wyciskało łzy z oczu.

Kiedy przyszły wojska niemieckie zdawało się, że one nas naprawdę „uszczęśliwią wyzwalając”.

Po niedługim czasie zauważyłem, że moi rodzice byli bardzo zasmuceni, martwili się czymś, szeptali między sobą o czymś. Myślałem, że moja mama była na coś chora – często miewała bóle głowy.

Kiedyś ją zapytałem – mamo czy cię głowa znowu boli? Rozpłakała się i powiedziała – synu, musimy ciebie posłać z domu, musisz z bratem pojechać do Niemiec. Ja na to, co mamusia mówi – ja do Niemiec? Ja nie chcę tam jechać, nie umiem po niemiecku – ona tylko płakała… Czy ty chcesz czy nie chcesz my musimy was wysłać do Niemiec. Nie wiedziałem gdzie i co, ale musieliśmy pojechać do Kołomyji… Miałem wtedy tylko 14 lat…

Z żalem i bólem wspominam tamte chwile, o tym co w swym młodym życiu przeszedłem – to jeszcze po tylu latach – boli!… To jeszcze boli…

Udaliśmy się do Kłomyji. Po zarejestrowaniu się w biurze, zapakowali nas w pociąg bydlęcy. Siedziałem w kącie głodny, zmarznięty, dwa dni i dwie noce bez jedzenia. Spaliśmy na podłodze bez przykrycia… a toaleta? – lepiej nie mówić.

Teraz nie muszę nikomu opowiadać dlaczego wtedy znienawidziłem Niemców.. Niewola to było wielkie nieszczęście. Nie da się tego opowiedzieć… dziecko w obcych rękach zmuszających do ciężkiej pracy, często ponad siły… dziecko głodne, cierpiące… były łzy, krzyk i płacz dzień i noc… pchły i wszy.

Cierpiałem, ale miałem wciąż nadzieję! Byłem niewolnikiem. Nie było się do kogo zwrócić, komu pożalić… a w oczach miałem obraz płaczących mamy i taty… zostali tam, daleko. Widziałem mamę kiedy żegnaliśmy się – ona nie mogła wypowiedzieć słowa, ale jakoś pomodliła się… pocałowałem mamę, pocałowałem tatę w drzwiach domu – były łzy, łzy… dużo łez. Mama się odezwała, zaczekaj synu mam coś dla ciebie, weź to ze sobą. Sięgnęła po Biblię leżącą na stole, mama ją codziennie czytała – była to ukraińska Biblia…. Weź ją synu, dbaj o nią – a ona zadba o ciebie. To było całe moje wyposażenie jakie otrzymałem z domu na daleką drogę.

Mam tę Biblię ze sobą do dziś. Była mi ona wielką pomocą w życiu. Czasami była przyczyną powstania buntu w młodym sercu, np. kiedy przeczytałem zakreślony ręką mamy tekst: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za waszych prześladowców.” – krzyczałem… nigdy! Nie mogę kochać Niemca!

Tu głos Bogdana się załamał…

Trudno nie płakać, wspominając koszmar!

Kiedy wojna się skończyła, różne myśli chodziły mi po głowie. Patrząc na siebie w lustrze widziałem starca…. czułem swój odór… sam siebie pytałem – kto ty jesteś? Nie miałem wykształcenia, zawodu, nie czułem się wolny… ja nie miałem już nawet nazwiska – tylko numer. Dlatego moja nienawiść rosła z dnia na dzień. Postanowiłem się pomścić na nich. Chciałem żeby mi Niemcy płacili za to, co mi zrobili. Byłem pod wpływem kolegów, których spotkał podobny los; był to jeden Polak i Jugosłowianin. Chcieli mnie wziąć ze sobą aby iść od domu do domu i mordować Niemców.

Szatan ciężko pracował nad moim sercem i umysłem, a ja nie byłem daleki od podjęcia tej strasznej decyzji. Miałem problem, byłem świadom tego, czasami nie wiedziałem co się ze mną dzieje, jak sobie poradzić. Zacząłem się modlić: Panie Boże ja mam problem – pomóż, co mam robić?

Duch święty objawił mi w czym jest problem. Potrzebowałem nowonawrócenia, byłem ochrzczony, pochodziłem z domu adwentowego – wszystko więc było w porządku; ale nie, nie było – miałem się czegoś nauczyć.

Poszedłem do lekarza psychiatry, zwierzyłem się – że chyba szaleję… On mnie wypytywał o przeszłość, rozmawialiśmy długo, po czym powiedział: synu musisz się wyleczyć – pytam, jak? On na to, że nie ma dla mnie lekarstwa, ale postaraj się uciec od przeżyć przeszłości. Nie było to za bardzo pomocne – uciec!

Byłem wciąż w Niemczech (wschodnich). Widziałem tysiące uciekinierów – starcy, kobiety i mężczyźni, dzieci, matki z niemowlętami w wózkach – szli do nikąd. Nie mieli dachu nad głową, byli zmęczeni, obdarci i głodni. Żal mi ich było – nie wiem dlaczego, ale współczułem im. Było to cierpienie Niemców – zacząłem im współczuć. Nie mogłem im za wiele pomóc, ale ich cierpienie stało się zwrotnym punktem dla mojej nienawiści! Był to czas, że niebo mi pokazało – masz im przebaczyć!… nie było to takie proste ani łatwe… to nie było łatwe!

Znalazłem pracę dość ciężką w straży pożarnej. Jednego dnia zauważyłem, że do jednego z wypalonych domów przyprowadzono grupę ludzi, były tam też dzieci. Zamknięto ich w piwnicy. Za jakiś czas nadarzyła się okazja, że nie było nikogo z pilnujących, wziąłem klucz i otworzyłem piwnicę. Znalazłem już kilku Niemców nie żywych, ale dostrzegłem siedzącą w rogu zmarzniętą kobietę z małym dzieckiem – (przypomniał mi się wagon, którym mnie wieźli do niewoli) rozczuliłem się, przyniosłem trochę opału, napaliłem w piecu – jakoś cudownie dymu nie było widać – zorganizowałem coś do jedzenia…

To był początek mojego nowonarodzenia!

Niedługo potem znalazłem bardzo przyjemną dziewczynę Niemkę i ona została moją żoną. Potrzebowałem drugiej osoby, byłem całkowicie odizolowany od rodziców i wszystkiego tego co było mi drogie i bliskie kiedy byłem szczęśliwym chłopcem w domu. Znalazłem anioła, który mnie słuchał i rozumiał. Hanna była pierwszą Niemką, której przekazałem poselstwo adwentowe.

To był początek moich szczęśliwych dni!!

Dziś mogę podziękować Bogu za to, że im wtedy przebaczyłem… kompletnie przebaczyłem. Pokochałem ich, pracowałem dla nich i nad nimi głosząc Ewangelię miłości.

Zanim jednak to nastąpiło, w moim umyśle była walka. Wierzę, że pod wpływem Ducha św. powstało pytanie – ty chciałeś iść od domu do domu by mordować Niemców; odpowiedziałem – tak! Wiesz Boże co oni zrobili złego w moim życiu, a także wymordowali tysiące, miliony niewinnych ludzi. Wtedy usłyszałem Bożą odpowiedź-wezwanie; częściowo zgadzam się z tobą, ale tylko częściowo. Co ty na to, jeżeli ciebie poślę od domu do domu abyś zaniósł im poselstwo przebaczenia i zbawienia – będę z tobą i będę ci błogosławił.

Akceptowałem to…. to był mój start w pracy kolportersko ewangelizacyjnej. Dzisiaj w rezultacie mojej pracy kolporterskiej istnieje kilka kościołów w Niemczech; jeden liczy 260, drugi – 85, trzeci – 90 członków.

Dzięki Bogu wtedy uwolniłem się od mojego cierpienia, dzięki że mnie uleczył i pozwolił zwyciężyć mojego prześladowcę.

Nadzieja w nadziei – to mi pozwala na radość życia. Jeśli Bóg pozwoli chciałbym odwiedzić te kościoły w Niemczech i zobaczyć moich współwyznawców.

Bogdan z żoną i swoim bratem krótko po wojnie uciekli z Niemiec Wschodnich do Zachodnich, skąd po jakimś czasie udali się do Anglii. Brat wyjechał do St. Zjednoczonych, a Bogdan z żoną wrócili potem do Niemiec. Następnie przy pomocy pastora Rieckmana, przyjechali z synkiem do Adelajdy, gdzie zostali członkami kościoła City Church a później polskiego kościoła adwentystycznego College Park Od wielu lat br. Bogdan Bukojemski z drugą żoną (Hanna zmarła pod koniec lat 70) mieszka w Queensland – Toowoomba.

Pamięta z lat dziecięcych nie żyjącego już pastora Jana Borodego, który jako młody pracownik odwiedzał ich na Wołyniu i uczył dzieci śpiewać pieśni.

Po utraceniu kontaktu z rodziną, otrzymał jeszcze tylko wiadomość, że ojciec jego został aresztowany przez NKWD i skazany na 7 lat katorgi na Syberii lub w Kazachstanie – już stamtąd nie wrócił.

Jedynie w Panu jest nadzieja nasza!

z Bogdanem Bukojemskim rozmawiał Andrzej Napora,

spisał i opracował Bogusław Kot

Bogdan Bukojemski w drodze do Australii – 1963 r.

Z rodziną w Queensland obecnie

Z wnukami

Odwiedziny po 70 latach w Kołomyji

Tak wygląda obecnie w Kołomyji dom rodzinny Bogdana

Zbór w Kołomyji

© Wiadomości Polonii Adwentystycznej w Australii nr 1-2/2009 r (Polish Adventist News)

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this: