Z pożółkłych kart przeszłości (12)
2012/10/31 Leave a comment
Raciborowice
Początek II Wojny Światowej zastał mnie chłopca wtedy 3 letniego w Jarosławiu, byłem z bratem i pod opieką rodziców – a więc cóż tam jakaś wojna. Okropności jej zacząłem dopiero odnotowywać gdy miałem ok. 5 lat. Pamiętam nisko latające samoloty z czarnymi krzyżami, a ja czasami kładłem się w ogródku na ziemi i ostrzeliwałem je z procy – licząc, że kamień doleci.
Za domem na łące szeregiem ustawione czołgi (też z krzyżami), lufami ustawione na wschód, był to czerwiec 1941 r.. Z dziećmi podziwiałem koszary jakiegoś dziwnego wojska (byli to sprzymierzeni z Niemcami Azerbejdżanie) w oliwkowo żółtych mundurach, żołnierze ci w czasie modlitwy padali na ziemię, a z oddali dolatywał jakiś dziwnie zawodzący głos, podobnie ubranego człowieka, stojącego na specjalnym balkoniku zbudowanym na wysokim drzewie – wtedy nie wiedziałem, że to byli muzułmanie.
W roku 1943 wyjechałem z rodzicami do Radomia, a po zakończeniu wojny przeznaczeniem naszym były duże miasta: Bydgoszcz, Warszawa, Białystok, Łódź, Kraków.
Nigdy nie wykazywałem nadzwyczajnych zainteresowań turystyką. Większość Polski zwiedziłem dopiero w okresie studenckim i nieco później. Nie zdążyłem zwiedzić wszystkich zakątków przed wyjazdem w 1971 r. do Australii. Najdalej wysuniętym miastem na południowy-wschód Polski, to był Lublin. Koledzy w latach 60-tych wybierali się w Bieszczady, namawiali mnie żebym pojechał z nimi, ale kiedy pomyślałem o plecaku, namiocie… odpuściłem sobie tej przyjemności. Miałem też jakieś zahamowania – chyba wpłynęła na to lektura szkolna np. „Człowiek, który się kulom nie kłaniał” czy „Bieszczady w ogniu”; a najwięcej chyba – zapamiętane zaraz po wojnie opowiadania żołnierza będącego w Bydgoszczy na urlopie, który opowiadał o walkach (był w KBW) z bandami UPA.
Będąc już w Australii 38 lat wybrałem się na „wycieczkę” do RACIBOROWIC, a to dzięki braterstwu Helenie i Józefowi Strycharczukom, którzy są członkami polskiego kościoła adwentystycznego w Dandenong.
bk
Opowiada Helena Strycharczuk
Braterstwo Strycharczukowie
Raciborowice to wieś położona w województwie lubelskim, w powiecie chełmskim, w gminie Białopole.
Mama moja Michalina Stadnik szukała prawie całe życie kościoła; była w cerkwi, była w kościele katolickim, ale najbardziej podobał się jej Polski Narodowy Kościół Katolicki – a to z tego względu, że nabożeństwa odbywały się tam w języku polskim i mama wszystko rozumiała.
Kiedyś przyjechał do nas, tzn. zakwaterował się u nas Franciszek Gmurkowski i … od niego zaczęło się poznawanie prawdy adwentowej. Ten człowiek był jak to myśmy nazywali – telefonistą, on w zasadzie pracował przy zakładaniu słupów i linii telefonicznej. Był silny, potężny i zakładał te słupy. Kiedy wrócił do naszego domu po dniu pracy, moja mama przygotowała na kolację jajecznicę na boczku wieprzowym i tu… Franciszek grzecznie przeprosił i podziękował, powiedział dlaczego on tego jeść nie może.
To, że są chrześcijanie, którzy nie jedzą wieprzowiny, zaciekawiło bardzo mamę. Rozpoczęła się rozmowa. Franciszek oczywiście wyjął Biblię i zaczął czytać o pokarmach, później rozmowy wieczorne prowadzono o przykazaniach Bożych, jak je należy przestrzegać i jak należy żyć, żeby się podobać Bogu. Tak zaczęła się przygoda z Biblią!
Michalina i Adam Stadnikowie
Moja siostra pieszo chodziła 7 km do szkoły do Uchań, tam poznała adwentystkę Jadzię Nurzyńską. Jadzia i jej mama były adwentystkami, ich mąż i ojciec był komendantem policji i nie był adwentystą.
Po zaprzyjaźnieniu się zaczęliśmy tam jeździć na nabożeństwa sobotnie. Czasem one nas rewizytowały. Już wtedy zaczął do nas przyjeżdżać kaznodzieja Józef Rosiecki z żoną, przyjeżdżali w lecie przeważnie – to nazywali wtedy, że na wczasy przyjeżdżali.
Moja mama wciąż nie za bardzo wierzyła, że należy coś w życiu zmienić, wahała się. Jednego dnia zaczęła sobie prząść wełnę, skręcać w nici i powiedziała że jeżeli z tej wełny obydwa wałki będą jednakowe czyli nici skończą się w tym samym miejscu – to adwentyści mają prawdę. Tak się stało i mama wciąż nad tym wszystkim rozmyślała. Moja mama chodziła do sąsiadów i rozmawiała z nimi, bo jeszcze nie wierzyła że to może być jedyna prawda. Kiedy raz sąsiad jej powiedział, że tych żydów (bo tak nas nazywali wtedy) powiązałby w worki i zawiózł do Bugu i potopił. Wtedy mama przestała tam chodzić, zaczęła na dobre święcić sobotę.
Najpierw chrzest przyjęli mama i ojciec, a były wtedy wielkie problemy, sąsiedzi nam bardzo dokuczali i przeszkadzali. Mieliśmy swój staw, do którego wpływał piękny strumyk. Tam rodzice zrobili zastawkę żeby zebrało się więcej wody, to drudzy ludzie narzucali tam potłuczonego szkła i kawałki drutu kolczastego – „żeby się żydzi potopili”. Inni nie wiedząc co zrobili pierwsi, spuścili na złość wodę, żeby nie było tego chrztu. Kiedy moi bracia poszli zobaczyć jak tam wygląda, zobaczyli że wody ubyło i wtedy zobaczyli to szkło i kawałki drutu kolczastego – gdyby tak się nie stało, byliby się uczestnicy chrztu pokaleczyli.
Raciborowice rok 1932. Od lewej stoją: Paweł Świerszcz, Tymecka Lidia (Rękas), Zofia Stadnik, Bronisław Stadnik, Jadzia Nurzyńska, Józef Stadnik, siedzą: Adam Stadnik, Michalina Stadnik, Leokadia Rosiecka, Józef Rosiecki, Zofia Nurzyńska, Franciszek Nurzyński, dzieci: Kazia Brudnowska, Józek Rosiecki, Maria Stadnik, Mirek Nurzyński, Helena Stadnik.
Bracia oczyścili dno strumyka i stawka, a za jakiś czas chrzest się i tak odbył. Był to rok 1933, a chrzcił kaznodzieja Józef Rosiecki. Ja już byłam ochrzczona przez kaznodzieję Józefa Zielińskiego. Kiedy zgłosiłam się do chrztu pamiętam jak kaznodzieja mnie zapytał czy ty mała nie z namowy idziesz do chrztu? – ja miałam wtedy 15 lat. No i ta mała do dzisiaj wytrwała w prawdzie Bożej, a mam już 88 lat.
Przed wojną mieliśmy wiele spotkań, zebrań, przychodziło do nas dużo ludzi, myśleliśmy, że tam wielki zbór powstanie – zbór nasz był już zorganizowany. Jak wojna wybuchła było nas 32 osoby. Przyjeżdżali do nas J. Rosiecki, J. Zieliński, Aleksander Kruk, Wilhelm Czembor, Jan Borody – on nas nauczył piękną pieśń, którą do dziś pamiętam: „Jak słyszę słodką pieśń co płynie z niebios bram”. Po wojnie odwiedzali nas kaznodziejowie: Eugeniusz J. Majchrowski, Konrad Janyszka, Edward Bujak, był też Marian Kot, Antoni Niewiadomski i br. Jan Górski. Do Lublina mieliśmy ok. 100 km, tam jeździliśmy na każdy zjazd.
Kiedy wybuchła wojna to Ukraińców zabrali za Bug, a nas wysiedlili z naszego domu. Pojechaliśmy do naszych kuzynów, którzy mieszkali w odległości 8 km i tam poznałam mojego męża Józefa.
Narzeczeństwo Helena Stadnik i Józef Strycharczuk – rok 1944.
Wtedy prawdę poznał mąż i jego rodzina. Jeden wujek zainteresował się prawdą, ale później mu się odmieniło i zaczął prześladować rodzinę. W końcu rodzina wyjechała do Australii, a on został w Polsce.
Jak Niemcy odeszli, Ukraińcy wyjechali za Bug – rodzice wrócili na gospodarkę.
Nasz ślub odbył się w Lublinie 1 października 1945 r., udzielał go kazn. Józef Rosiecki. Teraz w październiku będzie 65 lat naszego małżeństwa.
Po ślubie z mężem pojechaliśmy do Lublina, ale niedługo wróciliśmy do rodziców na gospodarstwo. Były to bardzo niebezpieczne i trudne czasy, 17 razy partyzanci nas rabowali. Zabrali wszystko co tylko było możliwe, ale później się okazało… że nasze rzeczy mieli sąsiedzi. Raz mego męża gdy wracał do domu, złapali żołnierze Armii Czerwonej, zabrali wszystko – puścili go do domu tylko w skarpetkach. Cieszyliśmy się, że wrócił zdrowo i cało!
Nawet po nocach musieliśmy się kryć, bo na nas wyrok był wydany. Brata zabrali do wojska ludowego, to partyzanci powiedzieli, że on poszedł komunistom służyć. Były to ciężkie czasy, w nocy przychodzili partyzanci i szukali Ukraińców, a Ukraińcy przychodzili w dzień i szukali Polaków partyzantów. Kiedyś przyszli partyzanci szukać Ukraińców, którzy mieszkali na naszym gospodarstwie jak nas nie było. Ja im mówię, wy ich wybijecie w nocy, a oni przyjdą w dzień i nas wybiją. Słyszała tą rozmowę Ukrainka, która u nas się przechowywała i ona zaświadczyła później, że broniłam Ukraińców, no i przez to nas Ukraińcy nie atakowali.
Mieszkaliśmy w tym domu po rodzicach na 20 hektarowym gospodarstwie. Ciężko pracowaliśmy, ale mieliśmy dostatek.
Z małżeństwa naszego urodził się syn Ryszard. Ryszard chodził do szkoły i bardzo dobrze się uczył, a że w sobotę do szkoły nie chodził, to nauczyciele wszystkie inne dzieci chwalili, a on pomimo dobrych wyników nauki był zawsze pomijany. Kiedy do szkoły zaczęły chodzić młodsze dzieci, to wzywali męża do prokuratury i pytali dlaczego dzieci w sobotę nie posyła do szkoły, straszyli karą. Mąż powiedział, że dzieci w soboty do szkoły nie pójdą.
Ryszard był bardzo nieśmiały. Po ukończeniu podstawówki poszedł do szkoły rolniczej, liczyliśmy że on zostanie na tej gospodarce, to było 20 hektarów pola. Skończył to technikum i po jakimś czasie poszedł do Szkoły Misyjnej, powiedział że nie będzie pracował jako rolnik. Skończył szkołę Misyjną i poszedł na ChAT, który skończył z dobrym wynikiem i zdecydował się robić doktorat z teologii, mimo że miał dużo trudności od ówczesnego Zarządu kościoła. Dzięki życzliwości biskupa M. Rodego w ciągu dwóch lat napisał pracę doktorską, ale z przyczyn od niego niezależnych mógł ją obronić dopiero kilka lat później.
Po Ryszardzie w trzy lata urodziła się nam córka Maria Leokadia. Była w domu do 14 lat, później poszła do szkoły w Elblągu tam zrobiła maturę. Przez jakiś czas pracowała jako sekretarka w Zjednoczeniu Zachodnim w Poznaniu. Wyszła za mąż i w niedługim czasie zmarła.
Następna córka Alicja, była w Seminarium Duchownym. Po maturze poszła na ChAT, jadąc pociągiem na wakacje poznała swego przyszłego męża, z którym wyjechali do Niemiec, a później do Australii.
Najmłodsza córka, ta która była najdelikatniejsza została na gospodarstwie i ona miała iść na studia rolnicze, ale że było nam bardzo ciężko – została z nami. Dla dwoje starszych ludzi praca na takim dużym gospodarstwie była uciążliwa, kładliśmy się spać o godz. 23.00, a wstawaliśmy o 3 rano żeby wszystko oporządzić.
Agnieszka w czasie pobytu na Wybrzeżu u rodziny poznała młodzieńca, który w tym czasie był w wojsku, mieszkał w Sztutowie a nazywał się Zbigniew Wrzos. Po jakimś czasie zawarli związek małżeński i tak razem byliśmy w Raciborowicach. Ślub zawarli w 1979 roku w Lublinie, a udzielał go pr Władysław Kosowski.
Skorzystaliśmy z zaproszenia przez starszą córkę do Australii, a więc zostawiliśmy gospodarstwo Agnieszce i Zbyszkowi, a sami pojechaliśmy na cały rok. Po powrocie postanowiliśmy przekazać gospodarstwo dzieciom, a sami wyjechaliśmy do Australii na stałe, był to rok 1988. Oni jeszcze się męczyli na tej gospodarce 10 lat i postanowili też wyjechać do Australii, a gospodarstwo wydzierżawili.
Później, syn Ryszarda, reprezentując interesy Jagusi i Zbyszka, sprzedał to gospodarstwo dotychczasowemu dzierżawcy. Agnieszka i Zbyszek Wrzos mają troje dzieci: Przemek, Arek i Alicja wszyscy są w kościele i to bardzo czynni.
Braterstwo Strycharczukowie mieszkają nie tak daleko od kościoła i do niedawna każdej soboty szli piechotką, nadal to czynią ale korzystają z usług wnuków, którzy ich wożą. Nie ma ich w kościele tylko wtedy kiedy są bardzo chorzy. Uczestniczą w spotkaniach Klubu Seniora, a br. Józef jest „honorowym” fotografem w kościele. Każdej soboty i na wszystkich uroczystościach robi zdjęcia, które wręcza za tydzień w kopercie – i nie chce za nie zapłaty!
Coś na temat życia chrześcijańskiego w adwentyźmie. Bardzo się cieszę, że poznaliśmy adwentyzm, ale muszę powiedzieć że to życie dawniej było bardziej religijne jak obecnie. Tu w Australii nie ma już takiej więzi rodzinnej w zborach jak była dawniej w Polsce.
(spisał i ułożył Bogusław Kot; przygotowanie zdjęć: Cezary Niewiadomski)
* * *
Wydawnictwo „Znaki Czasu” w Warszawie, wydało w roku 1986 książkę Ryszarda Witolda Strycharczuka pt. „Wybrane zagadnienia religijno-społeczne”.
Jego książka
„Praca pastora dr Ryszarda Strycharczuka – czytamy we wstępie ‘Od wydawcy’ – dotyka niektórych zjawisk społecznych i ukazuje (w formie komparatystycznej) jak do nich ustosunkowują się Kościół Adwentystyczny i Kościół Rzymskokatolicki… Dzieło jest adaptacją pracy doktorskiej Autora, pisanej pod kierownictwem wybitnego teologa, filozofa i socjologa, ks. bpa prof. dra Maksymiliana Rodego kierownika b. Katedry Współczesnych Kierunków Społecznych i Filozoficznych w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie…”
Ryszard Strycharczuk
Nota o autorze książki: „Autor urodził się w rodzinie rolników niedaleko Hrubieszowa. Po ukończeniu Technikum Rolniczego i krótkim okresie pracy w rolnictwie zdecydował się w całości poświęcić teologii. Po ukończeniu Seminarium Duchownego rozpoczął studia w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, gdzie dał się poznać jako zdolny, pracowity i zaangażowany w pracy społecznej student. Wkrótce otrzymał srebrny, a nieco później złoty Medal im. Mikołaja Kopernika. W roku 1974 po celująco ukończonych studiach otrzymał dyplom z wyróżnieniem, nadający mu tytuł magistra teologii ewangelickiej, a w roku 1979 po obronie pracy otrzymał tytuł doktora teologii społecznej. W latach 1980-1982 rozszerzył swoje wiadomości z zakresu socjologii religii na Podyplomowym Studium Religioznawstwa Uniwersytetu Warszawskiego, prowadzonym przez prof. dra hab. Edwarda Ciupaka, które ukończył z wynikiem bardzo dobrym. W roku 1981 rozpoczął pracę w Wydawnictwie ‘Znaki Czasu’, by po okresie pracy redakcyjnej przejść w roku 1986 ze stanowiska sekretarza redakcji na kierownicze stanowisko w Audycjach Radiowych ‘Głos Nadziei’. W roku 1985 został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi”.
Ryszard zamieszkuje od lat w Berlinie – Niemcy i od czasu do czasu odwiedza rodzinę i polski kościół adwentystyczny w Dandenong.
* * *
Raciborowice rok 1939: Od lewej stoją: Helena, Józef, Bronisław Stadnikowie, Arhib Wiszniak, Edward Stadnik, siedzą: Zofia Wiszniak, Michalina i Adam Stadnikowie, Eugenia Stadnik.
Stoją od lewej:Wacław Nikoniuk, Maria Harasimowicz, Józef Stadnik, Aniela Danieluk, Bronisław Stadnik, siedzą: Maria i Helena Stadnik, Leokadia Muziewicz, Nadia Polityło.
Czy ktoś zna osoby na powyższym zdjęcku?
Rok 1968 – siedzą: Józef Strycharczuk, Franciszek Tischler, (?) Tiszlerowa, Konrad Janyszka, Niemiec Natalia, (?), stoją od lewej: Tadeusz Niewiadomski, Józefa Steć, Daniela Niewiadomska, Grażyna i Mirosława Niewiadomskie, Agnieszka Strycharczuk, Helena Strycharczuk, Helena Stur, Czemorajda, w głębi od lewej stoją: Cezary Niewiadomski, (?), (?), Marek Niewiadomski.
Zamość. Czy ktoś wie który to rok?
Czy ktoś rozpoznaL kogoś na powyższym zdjęcku?
Autor: Bogusław Kot
© Wiadomości Polonii Adwentystycznej w Australii nr 1–2/2010 r (Polish Adventist News)