Z pożółkłych kart przeszłości (18)

Vintage background with books, photo and candlesPierwszy dzień kalendarzowej wiosny australijskiej. Trudno jest się jej przebić, by pobudzić przyrodę do życia. Nie pozwalają jej na to śniegi w Alpach australijskich (Górach Kościuszki) na północy stanu Wiktoria, a od bieguna południowego wiejące wiatry silne i lodowate… nadzieją na lepsze napawa jednak słoneczko wyglądające z za chmur.

W taki to dzień myśli szybują do miejsca odległego o tysiące kilometrów, do miasteczka Jarosław, leżącego nad rzeką San, w południowo wschodniej Polsce.

Starszym ludziom data 1 września 1939 r. zawsze przypomina koszmar przeżytej wojny, wycie syren i samolotów, gwizd pocisków i bomb – wojna to straszna rzecz.

Mówią o wojnie…czy to może coś znaczyć dla małego dziecka, nad którym rodzice roztaczają swe ramiona jak skrzydła opiekuńcze? Cóż może mi się stać, jak mam przy sobie tatę i mamę?

Po latach i doświadczeniach życia, spoglądam inaczej. Byłem bezpieczny, miałem co jeść, miałem się w co ubrać, miałem dach nad głową. Mieszkaliśmy w małej chatynce (wtedy wydawała mi się wielka!) z malutką kuchnią i nie za dużym pokojem. Ważne jednak było to, że miałem swój kącik do zabaw, konika na biegunach, a nawet skaczącą po nas ( i po czym się dało) wiewiórkę oswojoną przez tatę.

Dla rodziców ten czas był jednak koszmarem – teraz to wyraźnie widzę! Tato został bez pracy, a był kolporterem-pracownikiem biblijnym i dla niego w Generalnej Guberni pracy nie było!

Brat Zdzisław i ja, cieszyliśmy się z tego, bo tato był z nami całymi dniami w domu. Ktoś jednak musiał na utrzymanie domu i rodziny „zarobić”. Funkcja ta przypadła mamie. Zajęła się więc handlem (przeważnie wymiennym!). Kupowała lub brała w zastaw odzież, cukier i inne przetwory żywnościowe. Zawoziła je na wsie, a wracała obładowana mlekiem, masłem, jajkami, serem – wszystkim tym czym wieś mogła obdarować.

Pic01

Paulina Kot – druga od lewej.

Narażała się na trudy, niewygody i niebezpieczeństwa, gdyż na każdym kroku czyhała śmierć – ale czego się nie robi dla rodziny, dla dzieci!

Z dziesiątków różnych zdarzeń utkwiło mi opowiadanie mamy o ryzyku przewiezienia na wieś munduru żołnierza niemieckiego, na który miała zamówienie i obiecaną dobrą zapłatę. Zrobiła to, nie zastanawiając się nad przeznaczeniem tego munduru. Być może trafił on do rąk brata Olecha, który miał powiązania z partyzantką AK na tamtych terenach.

Pic02

Marian i Paulina Kot – powrót do domu.

Z tamtych matczynych opowiadań zapamiętałem nazwy miejscowości: Łańcut, Kańczuga, Gacie, Markowa, Husów i inne. Jako dziecko, w Markowej  byłem tylko raz z rodzicami i do dziś mam w uszach „miałczenie” dochodzące z pobliskich krzaków – a była to sobota i szliśmy do kaplicy na nabożeństwo (nazywano nas wtedy „kociarzami”) – cóż to jednak znaczyło? – tato trzymał mnie mocno za rękę!

Utkwiły mi też w pamięci nazwiska niektórych „wujków”: Bar, Cwynar, Kielar, Olech, Choma… a w Australii dołączyli do nich Curkowicz i Socha. Wszystkie te nazwiska łączyły dwie miejscowości – Husów i Markową.W Markowej był zbór, a Husów stanowił grupę – spotykali się często na nabożeństwach sobotnich, a co było dla mnie najważniejsze – dbali w miarę możliwości o naszą rodzinę będącą w Jarosławiu.

Kiedy w przeszłości kiedykolwiek pytałem rozmówców czy wiedzą coś o Husowie?… spotykałem się ze zdziwieniem i zaskoczeniem. Postanowiłem więc uwiecznić miejscowość Husów i trzy nazwiska pochodzące z Husowa, a nosiciele ich związani zostali z Australią: Kazimierz Olech – mieszkał w NSW, Tadeusz Socha – Wiktoria i Alfred Curkowicz – Południowa Australia.

Prześledźmy ich wędrówkę z Husowa do Australii – wszak wędrówką jest życie człowieka.

Husów

W tej chwili jest to województwo Podkarpackie, kiedyś rzeszowskie. Wieś ta położona jest ok. 12 km na południe od Łańcuta. W dawniejszych czasach, choć była to duża wioska, mówiono, że jest to wioska zabita deskami bo naprawdę nie było telefonu ani żadnej komunikacji.

Tadeusz Socha

Pic03Husów to jednak spora wioska, było tam przed wojną ponad 600 domostw – nasz dom miał numer 526, a mieszkańców było ok. 3 tysiące. Obszar wsi leży w zasięgu zalewu rzeki Mleczki, okresowo występują tam potoki. Zabudowania leżą po obydwu stronach drogi i na okalających zboczach.

Prawdę mówiąc, to było i jest piękne miejsce. Ludzie przyjeżdżający tam kiedyś i dzisiaj,  latem i zimą, zachwycają się pięknymi widokami i przyrodą..

Ja się tam urodziłem i dla mnie była to normalna wioska. Do dziś wspominam zapach lasów sosnowych i modrzewiowych, traw i kwiatów otaczających łąk.

Piękna wioska – tylko ludzie byli biedni, był głód ziemi. Powierzchnia gruntów chłopskich była stosunkowo niewielka z uwagi na dość duże majątki miejscowego proboszcza i państwa Oborskich. Rolnicy radzili sobie z tym problemem wycinając resztki zarośli nad potokami i zagajników, jednak była to kropla w morzu potrzeb.

Pic04

Wczesne lata 50 – Markowa

Adwentyzm do nas przyniósł pierwszy misjonarz, który dotarł do Husowa we wczesnych latach trzydziestych ub. wieku – a był nim br. Marian Kot, który był wtedy kolporterem i pracownikiem biblijnym.

Pierwsza rodzina, która zetknęła się z poselstwem adwentowym, to była rodzina Olechów. Był to rok 1935 lub 1936. Brat Kot zawitał do Olechów, tam miał łatwiejszy grunt, gdyż żona Olecha – Wiktoria, zapoznała się w rodzinie z Badaczami Pisma Świętego, a więc zapoznana z Pismem Świętym. Tam zaczęły się spotkania. Brat Kot przyjeżdżał, urządzał wykłady i studia biblijne.

Za jakiś czas siostra Olechowej – Curkowicz Józefa z rodziną, przyłączyli się do tej grupy. Ja w tym czasie mało rozumiałem, ale odnotowałem pewne wydarzenia, które później połączyłem z tym co zasłyszałem, co mi się utrwaliło w pamięci.

Były to więc już dwie rodziny, potem dołączyła jeszcze jedna rodzina Curkowiczów. Może to było jakieś pokrewieństwo, ale w każdym bądź razie były dwie rodziny Curkowiczów (z tej pierwszej pochodzi Alfred Curkowicz – ten z Adelajdy).

Z tej drugiej rodziny Curkowiczów, Bronisława interesowała się Pismem Świętym i „wykradała” się potajemnie z domu jak br. Kot przyjeżdżał do Olechów. O spotkaniu dowiadywała się po wywieszonym kawałku czerwonego płótna w piątek w oknie u Olechów. Na ten znak, wychodziła z domu i szła do Olechów, gdzie wtedy zgromadzaliśmy się.

Ta rodzina Curkowiczów była rodziną wielodzietną, mąż Bronisławy był bardzo przeciwny na początku, ale z czasem stał się neutralny.

Moja mama przyjaźniła się z Olechową, ale w sprawach religii niektóre sprawy wydawały się jakieś bardzo dziwne – np. sobota.

Ktoś mamie doręczył Pismo Święte, sąsiedzi jej mówili, że to Pismo Święte nie jest prawdziwe, sobotę – to tylko Żydzi świętują.

Powstała tak myśl (poddała ją Olechowa), że warto to Pismo Święte sprawdzić z Biblią, którą ma ksiądz. Moja mama była gorliwą katoliczką. Pewnego dnia wybrały się do księdza. Nie wiem jak przedstawiły swój problem, dlaczego chcą pożyczyć od niego Biblię i o dziwo… ksiądz pożyczył.

Nastał czas porównywania, porównywały same – no i mamie najbardziej chodziło o sobotę. Z porównań wyszło, że nie ma żadnej różnicy – jest dokładnie to samo! To mojej mamie wystarczyło.

Ojciec mój Filip, nie był przeciwny mamie, chociaż od rodziny miał wielkie nieprzyjemności, że „żona interesuje się inną religią”. Nazywali nas sekciarzami, kociarzami itd.

Od tej pory moja mama nakłoniła się do biblijnych zasad wiary!

Pamiętam jako mały chłopiec, że przyjeżdżał „wujek” Kot (i jeszcze ktoś?) i śpiewali. Br. Kot przygrywał na mandolince i miał ładny, mocny głos. Ludzie byli wrogo nastawieni do obcych przybyszy, ale chętnie słuchali jak w letni, ciepły wieczór br. Kot wychodził u Olechów przed dom (mieszkali na górce) i razem śpiewali… a echo niosło daleko! Ludzie wychodzili z domów i słuchali, wypytując kto to jest?

Br. Kot prowadził często wykłady Słowa Bożego i był bardzo lubiany wśród nas.

Było nas wtedy 4 rodziny i została zorganizowana grupa w Husowie. Nabożeństwa odbywały się w każdą sobotę, zawsze z Markowej ktoś przychodził, czasami szliśmy do Markowej, a trzeba było iść ok. 2 godziny.

Nabożeństwa odbywały się w domu Olechów. Choć byłem wtedy bardzo mały, ale lubiłem chodzić do Olechów, gdzie był nieco starszy Kazimierz i Tadeusz.

W czasie wojny przyłączyła się do naszej grupy jeszcze jedna rodzina Uchmanów, potem jeszcze siostra Kątnik z synem.

Po jakimś czasie s. Uchman zachorowała i zmarła. Powstał problem z pochówkiem, ksiądz nie wyrażał zgody żeby pochować ją na cmentarzu – bo jak można pochować heretyczkę na ziemi poświęconej.

Dowiedzieli się o tym bracia Jan Kulak i Oskar Niedoba, przyjechali i poszli do księdza. Powiedzieli mu po niemiecku, że może być pociągnięty do odpowiedzialności za odmowę pochowania zmarłej na cmentarzu. Ksiądz się zgodził, bo nie wiedział kim oni byli – mówili po niemiecku.

W czasie wojny przyjeżdżał też br. Marian Kot z Jarosławia, gdzie mieszkał z rodziną.

Takie małe wydarzenie z trudnych czasów wojny. Każdy rolnik był zobowiązany do oddawania tzw. kontyngentu (podatku w naturze). Na wsi „prowodyrzy” podburzyli przedstawicieli władz niemieckich, którzy przyjechali z Łańcuta w sobotę w czasie nabożeństwa – był to niemiecki żołnierz i „granatowy policjant”. Przyszli do Olechów, gdzie odbywało się nabożeństwo i… wykorzystali, że Olechowie jeszcze kontyngentu nie oddali, a więc mieli powód do akcji przeciw „heretykom”. Niedaleko domu rósł krzak olszyny, a więc wycięli porządne kije i weszli do środka z pytaniem i to dość wrzaskliwym – kontyngent oddany?, zapytał policjant.

Siostra Olech była energiczną kobietą i mówi, że nie, ale wszystko jest przygotowane, zboże jest w workach i jak skończy się święto , to my zawieziemy co się należy na posterunek. Padło żądanie, że to musi być zawiezione natychmiast i „granatowy policjant” z wściekłością uderzył s. Olechową kolbą karabinu w okolicach brzucha i bioder (i to nie jeden raz!- ciosy te w niedalekiej przyszłości okazały się fatalne). Syn s. Olechowej Kazimierz, był już silnym mężczyzną, w obronie matki złapał za karabin i wyrwał go. Policjant wtedy kijem bił Kazimierza gdzie popadło, aż ten kij połamał. Kiedy już byliśmy po latach w Australii i odwiedziłem Kazimierza w NSW, opowiadał mi, że ten policjant tak go bił, a on wcale tego bólu nie czuł. A wieczorem, po zachodzie słońca, musiał jeszcze ładować worki ze zbożem na wóz i odstawić je na posterunek policji.

Wtedy, w tak trudnych czasach ludzie trzymali się swoich zasad i czasem nawet ryzykowali życiem!

Olechowa była bardzo mądrą kobietą i potrzebna ludziom, miała wielkie uznanie – jak rodziło się gdzieś dziecko – to posyłano po Olechową.

Kazimierz i Tadeusz Olechowie byli niesamowicie zdolni. Kazimierz wszechstronnie uzdolniony w sprawach mechanicznych, dokonywał wszelkich napraw… nawet jak komuś dom się zapadł – wołali Kazimierza!

W czasie wojny nad Husowem opiekę miał kazn. Oskar Niedoba, już brat Kot wtedy mniej nas odwiedzał. Z tego co pamiętam odwiedzali nas kaznodziejowie: Oskar Niedoba, Jan Kulak, Jan Borody, Emil Niedoba, Antoni Maszczak.

Pic05

Odwiedziny kazn. Jana Borodego – Markowa, Husów (Jan Borody w środku z wąsami)

Z Markowej często odwiedzali na: br. br. Gorzkowicz, Bar, Kuźniar…  Po wojnie nastąpiła „wędrówka ludów” w poszukiwaniu pracy i możliwości osiedlenia się, niektórzy pojechali do Sosnowca i pracowali w górnictwie; inni wyjechali za chlebem do innych miast i za granicę.

Pic06

Tadeusz Socha, Bronisława Socha i Sławomiła Socha

Ja poznałem moją przyszłą żonę Sławomiłę z domu Rusek i wyjechaliśmy do Świdnicy w roku 1963. W 1964 r. postanowiliśmy emigrować do Australii. Pomagał nam w tym pr. Krygier a zaproszenie wystawił Michał Stępniak.

Mamę sprowadziłem do Australii w roku 1968.

Byliśmy początkowo związani ze zborem w Springvale, potem  Polskim Kościołem Adwentystów Dnia Siódmego w Clayton, Oakleigh i potem Wantirna.

Jak się dowiadujemy w Husowie pozostała dzisiaj jedna adwentystka – córka Uchmanów.

Curkowicz Alfred

Pic07Moja mama Józefa, była siostrą Olechowej, ich nazwisko panieńskie to – Nizioł. Mama przyjęła adwentyzm po studiowaniu Biblii razem ze swoją siostrą (Olechową). Tato Leon choć popierał i „wyznawał” adwentyzm, nawet dzielił się adwentyzmem  z innymi – pozostał tzw. „wiecznym przyjacielem” – papierosy powstrzymywały go od podjęcia decyzji o chrzcie! Mój brat Stanisław z chwilą pójścia do wojska, przestał chodzić do kościoła, także i siostra Zofia pracowała w Szkole Rolniczej w Wysokiej, wyszła za mąż za katolika i po zamieszkaniu u teściowej, zerwała łączność z kościołem. Po jakimś czasie wróciła jednak i jej mąż został też adwentystą – na nabożeństwa uczęszczali do Markowej.

Z czasów szkolnych zapamiętałem bardzo wyrozumiałego księdza, był kapelanem wojskowym. W Husowie były dwie szkoły, jedna na końcu wioski, a druga w centrum. W tej mniejszej szkole były tylko 3 klasy, a później przechodziło się do szkoły głównej. Wtedy były lekcje religii w szkole, ale jako innowierca mogłem ale nie musiałem zostawać. Jeśli lekcja religii była na końcu zajęć, szedłem do domu ale gdy była pomiędzy innymi lekcjami, zostawałem. Kiedyś jedna z uczennic powiedziała: „proszę księdza, on wierzy w kota”. Ksiądz chodził zwykle z laską, był energiczny, podszedł do dziewczynki i rzekł – „ty smarkulo, sama nie wiesz w co ty wierzysz, jeżeli jeszcze raz usłyszę coś takiego – to ta laska wyląduje na twoich plecach”.

Pic08

Curkowiczowie: Józefa (matka), Alfred, Leon(ojciec).

Czasami ksiądz pytał uczniów o coś i nie wiedzieli, gdy więc chciał zawstydzić klasę – pytał mnie. Kiedy odpowiedziałem, ksiądz mówił: „on do kościoła nie chodzi i wie, a wy chodzicie i nie wiecie”.

Gdy ksiądz chodził po kolędzie, zawsze wstąpił do nas do domu, mama zawsze przygotowała jakieś ciasto i herbatę. Porozmawiali ze sobą kulturalnie – tylko biedni ministranci, zostali na polu – bo ich nikt nie zaprosił do środka.

Pic09

Rodzina Curkowiczów

Ożeniłem się w 1962 roku z Anną Przybyłko i mam dwoje dzieci – córkę Elżbietę (mieszka w Adelajdzie) i syna – Jurka (mieszka w USA).

Mamy w tej chwili 5 wnucząt i oczekujemy kolejnego u Jurka.

Do Australii rodzina Curkowiczów (z małą Elą) wyjechała z Polski w 1965 r. i osiadła w Adelajdzie, gdzie przez całe lata byli zaangażowani w życie Polskiego Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego, College Park.

Olech Kazimierz

Pic10Mieszkał w Cooranbong NSW. Zmarł 23 grudnia 2004 r. Oto jego historia życia spisana przez pr. Jana Jankiewicza odczytana na pogrzebie. Kazimierz Olech urodził się 11 listopada 1920 roku w miejscowości Husów, jako starszy z dwóch synów. Jego ojciec był żołnierzem podczas I Wojny Światowej, a po wojnie pozostał w Austrii pracując jako ślusarz w firmie Vienna  Stokerau.. Był to człowiek wszechstronnie uzdolniony (był skrzypkiem, produkował skrzypce, był budowniczym, stolarzem meblowym, szewcem) pracując aż do śmierci w wieku 76 lat w roku 1967. Jego zdolności udzieliły się Kazimierzowi.

Matka była krawcową i pomagała wielu ludziom w potrzebie, zajmując się nawet pielęgniarstwem. Zmarła w wieku 45 lat podczas II Wojny Światowej z powodu pęknięcia wątroby po ciężkim pobiciu kolbą karabinu a następnie stratowaniu butami przez ukraińskiego policjanta w służbie Polskiej Policji („granatowej” – przyp. mój), wysługującej się Niemcom podczas niemieckiej okupacji. Wszystko to zdarzyło się podczas pożegnania młodszego syna siłą zabieranego na przymusowe roboty do Niemiec.

Gdy Kazimierz miał 12 lat, jego katoliccy rodzice studiując samodzielnie Biblię i książki dostarczane im przez ówczesnego kolportera Mariana Kota doszli do przekonania, że powinni święcić sobotę. Przekonaniem tym podzielili się z innymi mieszkańcami wioski i dzięki temu oni sami i inne rodziny stali się poprzez chrzest członkami grupy adwentystów w Husowie. Na specjalne okazje większych nabożeństw wybierali się do istniejącego już wcześniej zboru w Markowej.

Kazimierz był jedynym dzieckiem z rodziny adwentystów, uczęszczającym do Szkoły Podstawowej liczącej 400 uczniów, co było powodem ciągłych ataków i napaści ze strony większości uczniów należących do kościoła powszechnego. Któregoś dnia w drodze do szkoły został napadnięty przez starszego o sześć lat ucznia i ugodzony nożem w tył szyi. Nóż miał złamany uprzednio czubek i to prawdopodobnie uratowało życia Kazimierza. Z zalaną krwią szyją Kazimierz wrócił do domu, gdzie matka przewiązała mu ranę i odesłała z powrotem do szkoły.

Po ukończeniu nauki w szkole Kazimierz został przyjęty jako czeladnik do warsztatu samochodowego. Jego zdolności mechaniczne mogły przynieść skromne zarobki, co było później bardzo istotne w okresie okupacji, gdy trudno było zdobyć pożywienie, odzież, obuwie i środki medyczne.

Jego mechaniczne umiejętności spowodowały, że Kazimierza wciągnięto do podziemnej struktury Armii Krajowej, gdzie jako mechanik, naprawiał wszelkiego rodzaju maszyny, samochody i broń. Wiele nocy spędził w tym czasie w ukryciu z dala od domu.

Kazimierz został ochrzczony przez pastora (kaznodzieję) Wilhelma Czembora, w wieku 15 lat i odtąd wiernie służył Panu i swojemu Kościołowi.

Po zakończeniu wojny Kazimierz wyjechał do Warszawy, gdzie dobrowolnie pracował przy odbudowie i remoncie budynku przy ul. Foksal 8, służącego później jako siedziba polskiej Unii.

W roku 1956 Kazimierz poznał Rozalię, która w tym czasie była katoliczką. Nie zmuszał jej do przyjęcia swojej religii, ale ona i tak stała się adwentystką samodzielnie studiując Pismo Święte pamiętając ze swego dzieciństwa przykazanie: „Pamiętaj abyś dzień święty święcił”, nie wiedząc dokładnie, który to ma być dzień.

Będąc bardzo zdolnym młodym człowiekiem Kazimierz uczył się dalej i zdobył dwa inne zawody – spawacza i elektryka.

W roku 1959 urodził mu się syn Zygmunt, potem w roku 1960 Janusz (Joe), a następnie córka Elżbieta w roku 1967. W tym też roku zmarł jego ojciec..

Dwa lata później w roku 1969 dla dobra swoich dzieci Kazimierz wyemigrował do Australii. W Polsce w tym czasie trzeba było pracować sześć dni w tygodniu, od poniedziałku do soboty włącznie, o której święcenie trzeba było niejednokrotnie staczać wielkie boje.

W tydzień po przybyciu do Australii Kazimierz rozpoczął pracę w Ford Motor Company w Sydney. W późniejszym czasie zmienił miejsce pracy pracując dla zakładu, w którym usprawniano i remontowano maszyny do układania torów kolejowych; wiele z nich do dzisiaj używanych jest na kolei. Kazimierz był członkiem istniejącego od roku 1890 „Australian Society of Engineers”.

Aby zakupić posiadłość, na którą byłoby go stać, przeniósł się do Cooranbong. Tutaj pracował jako ślusarz-mechanik w fabryce żywności „HCF Sanitarium”, aż do dnia wypadku, w którym utracił zdolność do pracy, z powodu uszkodzenia tyłu czaszki i kości policzka, co w późniejszym czasie powodowało okropne migreny.

Kazimierz był zawsze bardzo dokładny w swojej pracy, poświęcając mnóstwo uwagi szczegółom i detalom, używając w pracy najlepszych materiałów ze szczególnym upodobaniem do stali nierdzewnej, posługując się wypróbowanymi metodami pracy we wszystkim do czego przyłożył swoje ręce.

Ostatnie miesiące swojego życia spędził w łóżku dotkliwie cierpiąc – doglądany troskliwie przez żonę Rozalię w każdej potrzebie. Zawsze jednak był wdzięczny za wszystko cokolwiek uczyniono dla niego w tym przykrym położeniu.

Był do końca świadomy swojej śmiertelności i tego, że śmierć jest tylko stanem krótkiego snu do dnia, w którym powtórnie przyjdzie Pan Jezus, a wtedy ci, którzy zmarli w Chrystusie będą zmartwychwzbudzeni w pierwszym zmartwychwstaniu, obdarowani nieśmiertelnym ciałem i wzięci do niebieskich przybytków, przygotowanych przez Pana dla tych, którzy uwierzą, by potem żyć z Nim wiecznie.

Był członkiem Polskiego Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego w Newcastle-Wallsend…”

/pisane 1 września 2012 r. w 73 rocznicę wybuchu II Wojny Światowej/

Wywiady przeprowadził, spisał i opracował – Bogusław Kot

Zdjęcia przygotował – Cezary Niewiadomski (zdjęcia Curkowicza przyg. A. Napora).

© Wiadomości Polonii Adwentystycznej w Australii nr 4/2012 r (Polish Adventist News)

One Response to Z pożółkłych kart przeszłości (18)

  1. Alfred Uchman says:

    Szanowni Państwo,

    Z dużym zaciekawieniem przeczytałem artykuł o Husowianach w Australii. W Husowie, skąd pochodzi rodzina mojej Mamy, spędziełm dzieciństwo i młodość, a obecnie mieszkam w Krakowie. Jestem redaktorem obszernej monografii o Husowie (591 stron), która ukazała się w roku 2010. Interesuję się wszelkimi aspektami przeszłości i terażniejszości Husowa, z myślą o nowym wydaniu monografii w przyszłości. Dlatego, chciałbym nawiązać z Państwem kontakt w tej sprawie (adres e-mailowy podany poniżej).

    Załączam Życzenia Pomyślności w Nowymj Roku!

    Z poważaniem

    Alfred Uchman
    alfred.uchman@uj.edu.pl

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this: